Wysłuchaliśmy kolejnej wzniosłej mowy premiera o wspaniałych perspektywach rozwoju kraju dzięki transformacji energetycznej, innowacyjności oraz wdrażaniu Nowego Zielonego Ładu.
Zarazem jednak już po raz drugi rząd M. Morawieckiego przełożył termin rozpatrzenia przez Sejm ratyfikacji ustawy o zasobach własnych Unii, otwierającej drogę do powołania Europejskiego Funduszu Odbudowy (po skutkach koronakryzysu), z którego Polska ma otrzymać – obok 28,6 mld euro dotacji należnych nam w latach 2021-27, także 34,2 mld euro na zasadach wspólnej unijnej pożyczki bankowej. Sęk w tym, że spłata owego kredytu ma się odbywać w drodze ustanowienia wspólnego dla całej Unii podatku. I to właśnie kłóci się z Konstytucją RP, zastrzegającą w sferze fiskalnej wyłączność dla państwa polskiego jako podstawę suwerenności!
Obawę budzi też punkt mówiący, że w przypadku niewypłacalności niektórych krajów (np. Grecji, Hiszpanii, Włoch) ich należności mają regulować solidarnie pozostali pożyczkobiorcy, w tym Polska. Niestety, zeszłego lata nasz premier podczas obrad Rady Europejskiej zaakceptował ocenę tzw. praworządności jako kryterium warunkujące unijne dotacje (wystarczy kolejny występ kom. Jourovej, a mogą nam zastopować wypłatę pieniędzy, nie zwalniając ze spłaty długu!). Najgorsze jest jednak to, że całość środków przyznanych krajom członkowskim została już odgórnie szczegołówo rozdysponowana na poszczególne cele. Nam pozostawiono rolę wykonawcy…
O wadach takiego kontraktu od ponad roku alarmują posłowie Zjednoczonej Prawicy skupieni w 17-osobowej grupie Solidarnej Polski. (Przy nikłej przewadze większości rządzącej liczy się każdy głos).
Co ciekawe, te same zagrożenia widzą również politycy Alternatywy dla Niemiec – trzeciej siły RFN, którzy swym wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego wstrzymali ratyfikację ryzykownej ustawy. Co na to nasz Trybunał Konstytucyjny?
Tymczasem dzierżący władzę PiS, jak i totalna opozycja (Koalicja Obywatelska oraz Lewica) zgodnie twierdzą, że nie należy wybrzydzać i unijne warunki przyjąć…*
Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Wystarczy sprzeciw jednego kraju Unii. Czy wszystkim odpowiada federacja pod egidą Berlina? Należnych dotacji nie cofną, a rynek pożyczkowy jest wszak otwarty.
Polacy naszych czasów – na przekor sarmackiej tradycji – są najbardziej prounijnym narodem Europy – gotowi przyjąć mgławicowe, bzdurne wizje Nowego Zielonego Ładu, a nawet wydumaną innowacyjną gospodarkę gardzącą węglem, byle szybko wróciła normalność…
Sejm zapewne, mimo sprzeciwu Ziobrystów i Konfederatów, ustawę o powiększeniu zasobów UE przyjmie, czyniąc tym pierwszy krok w stronę „Stanów Zjednoczonych Europy” pod batutą Berlina. „Oda do radości” tak przypomina niemiecki hymn. Niewątpliwie inteligentny bankowiec sprawujący urząd polskiego premiera nie może tego nie dostrzegać.
Zbigniew Ziobro – trwający przy swoim – polityk nieidealny, ale od ponad roku to on i jego garstka posłów „Solidarnej Polski” dzielnie broni resztek suwerenności państwa polskiego. Natomiast występy unijnych funkcjonariuszy nie pozostawiają pola do złudzeń.
Może to dobry czas na pytanie: ile jest warta – w miliardach euro – niepodległość, samodzielność, wolność decydowania o swoim losie?
* Przed laty Unia zaoferowała nam miliony euro za każdą zamkniętą cukrownię, co sprawiło, że w krótkim czasie Polska z czołowego eksportera cukru zmieniła się w importera, a następnie ceny cukru ostro poszybowały w górę… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.