Nawet (niby wielkomiejski) Szczecin ma jeszcze żywo w pamięci demonstracje rolników protestujących w swych polowych „leopardach” przeciw rządowi, który dopuścił, by Polskę zalała masa taniej, zanieczyszczonej żywności z Ukrainy, w tym zwłaszcza miliony ton „technicznego” zboża, niezdatnego nawet na paszę. Dopiero jednak chłopska insurekcja na wschodniej granicy i stojąca za nią groźba utraty najważniejszego dla rządzących wiejskiego elektoratu w obliczu jesiennych wyborów zmusiły rząd do zamknięcia granicy… W trop za Polską poszły Węgry i Słowacja… To znak, że mamy rację.
W czasach mniemanej pandemii bezsensowne rygory sparaliżowały lecznictwo, a dezorganizując życie społeczne, zrujnowały tysiące polskich małych i średnich przedsiębiorców (korporacje zagraniczne i firmy państwowe wyszły cało…). Otóż na szczęście owej odgórnie sterowanej koronahisterii oparł się polski sektor rolny, przynajmniej na tyle, by przetrwać i dziś skutecznie zaprotestować.
Nasi chłopi poszli tropem Holendrów, światowych liderów produkcji żywności, których tegoroczne wiosenne protesty, podjęte przed wyborami, doprowadziły do radykalnych zmian na scenie politycznej.
W efekcie polskiej rewolty chłopskiej rząd warszawski, rad walczącej z Rosją Ukrainie nieba przychylić, zmuszony został do wstrzymania nielegalnych transportów… Podobno w myśl umowy miały one przez polskie porty popłynąć do Afryki. Ale władające naszymi portami spółki o kapitale międzynarodowym nie podlegają rządowi. Teraz – w interesie nie tylko Polski, ale też całej Unii – która wszak nie łaknie żywności skażonej chemikaliami – transporty przez polską granicę wstrzymano do czerwca. A jak Bruksela wyraziła nam wdzięczność za ową przysługę?
Otóż unijna władczyni Ursula von der Leyen (ustami rzecznika) bezceremonialnie przypomniała, że zgodnie z traktatem lizbońskim, sprawy wymiany handlowej nie należą do kompetencji państw członkowskich, ale do Komisji Europejskiej (coż, nasi sygnatariusze traktatu: prezydent Lech Kaczyński i premier Tusk chyba dokumentu nie przeczytali…). Tak to nadzorca przypomniał nam nasze miejsce w szeregu.
Unia toczy z przywódcami Polski, zapewne z dużą satysfakcją, odwieczną grę kota z myszką… Na chwilę puszcza ofiarę, by ta, walcząc o życie, próbowała desperacko uciekać, a drapieżca mógł rozkoszować się jej przerażeniem… Aż do smutnego (dla myszki) końca.
Już, już miały być z unijnej kasy pieniądze na „odbudowę”, czyli z KPO, a tu na gładkiej niby drodze pojawiły się „kamienie milowe”, czyli żądania rezygnacji z kolejnych znamion naszej suwerenności – krajowego modelu sądownictwa, tradycyjnego pojmowania płci, małżeństwa i rodziny, dostępności aborcji…
Czyli porzućcie wszystko, co was jeszcze od nas różni, a damy wam… pożyczkę, którą możecie wydać tylko na ściśle określone cele.
Slużące Unii, a nie Polsce.
Odkąd nasz kraj wstąpił do Unii – niestety niebędącej już „Europą Ojczyzn” wielkiego de Gaulle’a - nasi rodacy bez szemrania przyjmowali wszelkie brukselskie regulacje, nawet bezsensownie utrudniające życie… Nimb unijnych dotacji skutecznie gasił wszelkie próby protestu. W mentalności rodaków rozgościło się przekonanie, że Unia chętnie daje, bo ma wszystkiego w bród…
Nasi najmniejsi przedsiębiorcy – rolnicy indywidualni, zaprawieni w latach socjalizmu nie dali się „czerwonej biurokracji”, a potem zachodnim bambrom. Warto tu docenić inicjatywę i praktyczny patriotyzm rolników Pomorza Zachodniego, którzy dzięki twardej, solidarnej postawie potrafią oprzeć się inwazji przybyszów z obcych stron. Wspierają się – jak pod pruskim zaborem wielkopolscy włościanie i ziemianie przeciw niemieckim kolonistom. Kilka lat temu głównie rolnicy z ziemi pyrzyckiej wywalczyli w Sejmie ograniczenia sprzedaży ziemi ornej w przetargach. Mimo to – przewaga finansowa przybyszów sprawia, że z roku na rok stale wzrasta areał gruntów nabywanych przez obcokrajowców.
Ile ziemi w polskich rękach, tyle suwerenności – jakże słusznie mawiał niezapomniany Andrzej Lepper.
W trudnym czasie narzucenia nam „Zielonego Ładu” kraj łaknie rządu przyjaznego tym, co nas od wieków „żywią i bronią”, który doceni przedsiębiorczość, wielki potencjał i zdrowy patriotyzm tego szczególnego środowiska. W czasach trudnych jak dzisiejsze ujawnia się stara prawda, że polski chłop „potęgą jest i basta”. Na razie… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.