System odpornościowy człowieka jest zupełnie inny niż domowego zwierzęcia. Jeżeli jest zdrowy, to prawdopodobieństwo, że cokolwiek „złapiemy" od psa czy kota powracającego z podwórkowej łazęgi odpowiada... szansie wygrania w totka. Jednak - jak to w każdej grze bywa - zdarzają się wygrani. Zatem problem, choć mimo wszystko marginalny, jednak istnieje.
Nawet teraz, choć o poranku wciąż jeszcze się zdarzają przymrozki, zagrożeniem znów są kleszcze (!).
- Opiekuję się bezdomnymi kotami prawobrzeża i od około miesiąca niemal codziennie któremuś z nich usuwam „wypasionego" kleszcza. W miejscach, gdzie są koty - czyli w rejonie ul. Hangarowej - biega sporo spuszczanych ze smyczy psów. Apeluję do ich właścicieli, żeby po powrocie do domu dokładnie obejrzeli swojego pupila - alarmował p. Eugeniusz, nasz Czytelnik.
Kleszcze mogą zakażać boreliozą lub babeszjozą - schorzeniami pasożytniczymi układu krwionośnego, które dla człowieka - zdarza się - są śmiertelne.
Ale nie jest tak, że kleszcze łapie pies, zaraża się chorobą, a następnie przenosi ją na człowieka, swojego opiekuna. Zwykle właściciel wychodzi ze swym pupilem i przebywa z nim w tym samym rejonie, np. parku czy lesie. Zatem gdy pies łapie kleszcze, to duże jest prawdopodobieństwo, że i do człowieka się przyczepią. Dlatego trzeba stosować środki zabezpieczające przeciwko tym „krwiopijcom". Na rynku dostępnych jest wiele: w formie sprayu lub kropelek na kark. Przy czym stosowanie ich trzeba powtarzać co 6 tygodni, by ich ochrona była rzeczywiście skuteczna.
Dla zachowania środków ostrożności trzeba też co pół roku odrobaczać zwierzęta domowe, szczególnie te wychodzące, a przynajmniej raz na 3 miesiące „traktować" je środkiem przeciwko pchłom. Także teraz: zimą. Bowiem to pchły przenoszą tasiemca, a skoro bytują na domowych zwierzętach, to nie wymarzają - zagrożenie jest więc permanentne. ©℗
(an)
Fot. Gienek3030