Czwartek, 26 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

W Kurierze: Zauważanie drugiego człowieka

Data publikacji: 27 grudnia 2015 r. 10:25
Ostatnia aktualizacja: 11 kwietnia 2021 r. 15:38
W Kurierze: Zauważanie drugiego człowieka
 

Ma życiorys, który zasługuje na książkę i przynajmniej kilka scenariuszy filmowych. Trudno nie pomyśleć o tym, że los ją oszczędzał po to, by ona pomagała potrzebującym. Ma już 79 lat, ale wygląda na dużo młodszą. I zachowuje się tak, jakby było dużo młodsza. Ona tłumaczy to tym, że po prostu ma energię do życia i ciągle dużo do zrobienia. Mówi, że los tak dużo jej dał, tyle jej darował, że ona musi oddać to innym. Dlatego nie ma czasu na to, by się zestarzeć.

Pierwsze święta, które zapamiętała były na pewno skromne, ale bardzo rodzinne. Pamięta, że wspólnie z siostrą dyżurowały w nocy, by jej młodsi bracia nie dorwali się do smakołyków wiszących na choince. Były na niej pierniki, cukierki i jabłka. Bracia potrafili jednak wyprowadzić je w pole i część cukierków zjedli. Ale papierki po nich zawinęli tak, by nie było widać kradzieży. Pani Teresa opowiada o tym ze śmiechem i zaznacza, że jednak część choinkowych skarbów w ich skromniutkim domu w Krzyżu, udało się zachować do świąt.

Wcześniejszych świąt nie pamięta, bo była wojna, o której nigdy w jej rodzinnym domu się nie mówiło. To był temat tabu. Im była starsza, tym bardziej rozumiała dlaczego. Bo miała przecież w pamięci wojenne obrazy... Pamiętała też fragmenty rozmów rodziców, które jako mało dziecko podsłuchała. Czasami żałuje, że to tabu ani razu nie zostało złamane. Bo pewnie wiedziałaby więcej nie tylko o wojnie, ale także o swojej rodzinie.

Trzy cuda

Pierwszy cud, który zapamiętała zdarzył się w 1943 roku. Do ich domu we wsi Smordowa na Wołyniu wpadła sąsiadka Ukrainka, która kazała im szybko uciekać, bo lada moment mogą przyjść banderowcy i na pewno wszystkich zabiją. Uratowali ich...Niemcy, którzy zajmowali się produkowaniem żywności „na front” w folwarku, który znajdował się kilkanaście kilometrów od ich domu. Koczarbowie w ciągu dnia mieszkali poza folwarkiem, ale w nocy, tak jak i pozostali Polacy, wracali do niego. Dzieci spały w...żłobach, które wypełniono sianem, a mężczyźni czuwali, by w razie czego odeprzeć atak bandytów - banderowców, jak mówi o nich pani Teresa. Niemcy dawali im także broń. Mała Tereska zapamiętała atmosferę zagrożenia i wielką łunę pożaru sąsiedniego folwarku, który zdobyli bandyci. Zaatakowali wtedy także ich folwark, ale atak, także dzięki Polakom udało się odeprzeć. - W czasie wojny nie było tylko złych Niemców, byli także dobrzy, którzy uratowali nam życie.

Drugi cud zdarzył się w kolumnie uciekinierów przed zbliżającym się frontem. Ludzie z tobołkami, wózkami, wozami, plecakami, walizkami. Tereska zapamiętała, że tuż za nimi jechał elegancki, zdobiony powóz, pewnie z jakimiś zamożnymi ludźmi, ciągniony przez dwa piękne konie. Na jego dachu umocowana była klatka z kurami. Obok tego powozu szedł mały, może dziesięcioletni chłopiec, który trzymał w rękach poduszkę. Nagle nad kolumnę nadleciał niemiecki samolot. Leciał tak nisko, że Tereska, która zadarła głowę do góry dokładnie widziała twarz pilota. Ich wzrok się spotkał niczym na zwolnionym filmie. Pilot strzelał bez przerwy, a gdy odleciał ona rozejrzała się dookoła. Wokół były same trupy, krew, martwi pasażerowie powozu, martwe konie i chłopiec niosący poduszkę. Nie miał głowy. Ten przerażający obraz utkwił w jej pamięci i wie, że nigdy go nie zapomni. Ale pamięta dokładnie, nie tylko przerażenie tym co zobaczyła, ale też swoją pierwszą myśl - przekonanie, że ten niemiecki pilot oszczędził ją świadomie, bo na ułamek sekundy spotkały się ich oczy.

Ten krwawy nalot przeżyła też jej rodzina. Tego dnia schronili się w jakimś opuszczonym i pustym domu na uboczu. To tam usłyszała najgłośniejszy w swoim życiu huk, który zatrząsł „całym światem”. To partyzanci wysadzili niemiecki magazyn broni. Dzieci i kobiety schroniły się w piwnicy, ale w domu pozostał wujek małej Tereski, który uciekał przed frontem razem z jej rodziną. Do tego domu wpadł niemiecki żołnierz z pistoletem maszynowym i nim zdążył nacisnąć na spust wujek odezwał się do niego bardzo poprawną niemiecczyzną. Żołnierz kazał wszystkim natychmiast uciekać, bo inaczej nie przeżyją. I to był trzeci cud.

Tekst i fot. Marek OSAJDA

Więcej w magazynowym 'Kurierze Szczecińskim" i e-wydaniu

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA