– Jak pan przyjął wyniki wyborów parlamentarnych w Niemczech?
- Nie zdziwiłem się. Byłem przekonany, że poparcie dla Alternative fur Deutschland jest większe niż wskazywały sondaże – ludzie nie mówili ankieterom, że będą głosować na tę partię. Zastanawiałem się, czy Angela Merkel zapłaci cenę za wpuszczenie uchodźców, czy się jej upiecze. Kara była spora – straciła z 6 procent, to dużo. Nie jest tak, że nie ma szans objąć kanclerstwa, ale może zdarzyć się jej coś gorszego – kanclerstwo, które przyjmuje się w momencie, gdy polityk już zaczyna działać na nerwy, gdy chce się powiedzieć: „Pani już dziękujemy". Koalicja jest dziwna, składa się z czterech ugrupowań. AfD będzie z lubością wszystkie słabości rządu wychwytywać, a ponieważ ma grupę inteligentnych polityków, dobrych mówców, dobrych graczy, będą oni punktować. W koalicji będą szwy, każda koalicja, która ma więcej niż dwa elementy, jest trudna do kontrolowania. Poza tym nie jest już tak, że Merkel warknie a wszyscy milkną.
- Co z tych wyborów wynika dla Polski?
– Każde z ugrupowań w koalicji ma dla nas plusy i minusy. FDP chroni przed pomysłami Macrona, aby stworzyć twarde jądro Europy i stanowisko unijnego ministra finansów. Tak naprawdę pomysł ten polega na tym, aby Niemcy wydali mnóstwo pieniędzy na uzdrowienie budżetów Francji, Włoch i Hiszpanii. Oczywiście wszystko to w imię ratowania UE i chronienia przed populizmem. Tylko że „populizm", jak rozumie go Macron, Europę prawie zdobył. Jest Brexit, mocną pozycję ma AfD, w Austrii nastała prawicowa koalicja, a Wyszehrad też z punktu widzenia dawnych liberalnych Niemców to straszny konglomerat państw albo skrajnie prawicowych albo szowinistycznych. Także sprzeciwianie się idiotycznym pomysłom Macrona to dobra wiadomość. Z drugiej strony FDP chce zniesienia sankcji dla Rosji. Zieloni są partią księżycową, ale będą krytyczni wobec tego, co dzieje się w Polsce. Angela Merkel strasznie głośno krzyczy, że w Polsce źle się dzieje, ale potem macha ręką i podkreśla w wąskim gronie, że jesteśmy partnerem jak marzenie. Gospodarka Polski stoi bardzo dobrze i w miarę dobrze zazębia się z gospodarką Niemiec. Gdyby nie wściekła retoryka niemieckich mediów i sugerowanie przez Merkel, że Polska może zostać ukarana finansowo, nie wywołano by wilka z lasu, czyli reparacji wojennych.
– To Niemcy wywołali temat reparacji?
– Praktycznie tak. Gdyby nie było tego pasma strofowania i kontrowania Polski w ostatnich dwóch latach, to PiS by tego nie wyciągnął. ©℗
– Dziękuję za rozmowę
Alan Sasinowski
Cały wywiad w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 27 października 2017 r.
Fot. Ryszard Pakieser