- Przeżyliśmy bardzo duży szok, wszystkim tu jest bardzo smutno - mówi o atmosferze panującej w Paryżu pochodząca ze Szczecina Aleksandra Tlolka, która od wielu lat mieszka w stolicy Francji. - Powoli się podnosimy, wychodzimy na ulice. Główne hasło to się nie poddawać, nie dać się zastraszyć.
Kiedy doszło do zamachów, pani Aleksandra była w domu. O dramatycznych wydarzeniach usłyszała w radiu.
- Z każdą kolejną informacją docierało do mnie, co się naprawdę dzieje - mówi. - Przeogromny szok, niedowierzanie. Zaczęliśmy się kontaktować ze znajomymi. Moja bliska przyjaciółka mieszka przy metrze Charonne, gdzie doszło do jednego z zamachów. Ona też była wówczas w domu. Pootwierali bramy, żeby ludzie mogli wejść i się schronić. Cały czas śledziliśmy bezpośrednie relacje w mediach.
W sobotę pojechała do 11. dzielnicy, gdzie można było złożyć kwiaty. Jak inni paryżanie wystawiła świeczkę w oknie.
- W moje dzielnicy życie wygląda tak samo, w sobotę mieszkańcy robili zakupy, jak zawsze. Ale cały czas się o tym rozmawia - relacjonuje A. Tlolka. - Otrzymałam bardzo dużo telefonów od znajomych i rodziny z Polski, Stanów Zjednoczonych, z całego świata.
Aleksandra Tlolka podkreśla, że w stolicy Francji nie ma atmosfery strachu:
- Każdy z nim walczy, nawet, jeśli to trudna walka - mówi. - Nie ma watliwości, że zamachy, do jakich doszło, śmierć tylu młodych ludzi, to uderzenie w wolność Paryża, symbol wolnego miasta.
(gan)