Qaqortoq jest pierwszym portem na Grenlandii, do którego dopłynął kpt. Grzegorz Węgrzyn jachtem „Regina R. II”. Przypomnijmy, iż żeglarz samotnik wyruszył z przystani Centrum Żeglarskiego w Szczecinie 23 kwietnia br. ku Arktyce. Jego celem jest pokonanie Northwest Passage i dopłynięcie do Alaski.
Postój w miasteczku Qaqortoq, które zamieszkuje nieco ponad 3,2 tys. osób, kapitan rozpoczął 4 czerwca br.
– Gdy zacumowałem, na przystani był ruch. Prawie wszystkie motorówki wyszły na wodę – relacjonuje pierwsze wrażenia z Qaqortoq.
Wkrótce na jachcie pojawili się pierwsi goście. – Dopytywali, skąd przypłynąłem. Ciekawiła ich nasza biało-czerwona flaga, ponieważ oni mają te same barwy w podobnej konfiguracji – tłumaczy kapitan Węgrzyn.
Niestety, okazało się, że w pierwszych dniach niczego nie załatwi, gdyż trwa długi weekend z Zielonymi Świątkami w poniedziałek.
W oczekiwaniu na dzień roboczy miał więc czas na odpoczynek i „wstępne zwiedzanie wyspy”.
– We wtorek bladym świtem ruszyłem do zakładu mieszczącego się w dawnej stoczni remontowej. Jego szef zrozumiał o co mi chodzi i za dwie godziny gotowa była koncepcja naprawy konstrukcji wiatraka – tłumaczy żeglarz. Dodajmy, że ów wiatrak wytwarza prąd na jachcie „Regina R. II”.
Jak wyjaśnia kapitan, warunki socjalne na przystani były niezłe, jednak niezbyt bezpieczny był sam postój jednostki.
– Gdy przyszedł duj (wiatr – red.) i szła wysoka woda, to jacht niemal wyskakiwał na keję. Musiałem w bardzo ryzykowny sposób odejść na pełnym gazie w inne miejsce – relacjonuje. Bo – jak podkreśla – inaczej miałby do remontu nieco więcej elementów.
Samotnik miał też problemy ze sterem strumieniowym tak przydatnym przy manewrach, np. cumowaniu.
– Zaczęły się, gdy cumowałem po raz pierwszy. Zawsze przy tym manewrze używam steru strumieniowego i nie ma nic lepszego. Jednak przy podchodzeniu do kei ster zaczął dziwnie działać – opowiada kpt. Węgrzyn.
Zdecydował się na slipowanie (wyciągnięcie z wody) „Reginy R. II”, aby sprawdzić co się dzieje.
– Negocjacje co do ceny operacji nie były łatwe, tym bardziej że nie miałem wyjścia i oni o tym wiedzieli – zaznacza.
Roboty zaczęto od naprawy wiatraka, co trwało dwa dni. Potem zabrano się za slipowanie w towarzystwie… gapiów.
– Trwało to pół dnia, ale na szczęście usterki żadnej nie znaleziono. I teraz nie wiem, czy powodem zakłóceń w pracy steru strumieniowego był silny prąd, czy po prostu stres. Wszystko dobre, co się dobrze kończy – podsumowuje żeglarz.
Po naprawach w oczekiwaniu na pomyślną pogodę, zwiedzał fiord. Był nawet na festynie ludowym. – Życie toczy się podobnie jak u nas. Może tylko, jak na tę porę roku, jest trochę zimniej. Bo gdy się ma w jachcie temperaturę pomiędzy 6-13 st. C, a woda ma od 0,4-4 st.C, to szału letniego nie ma. Ale jak to się mówi, nie ma złej pogody, tylko zły ubiór. I wierzcie mi, to prawda.
Po kilkunastu dniach postoju w Qaqortoq 16 czerwca żeglarz wypłynął w dalszą drogę ku kolejnemu grenlandzkiemu portowi Paamiut, który jest położony bardziej na północ.
Pogoda była bardzo obiecująca, niebieskie niebo, słońce, lekki wiatr. Tylko płynąć. Ale po drodze pojawiło się coś jeszcze.
– Żeglugę utrudniała niezliczona ilość gór lodowych w fiordzie – wyjaśnia żeglarz.
Po zachodzie słońca zaczął wiać mocniejszy wiatr z tendencją wzrastającą. – Jednocześnie gór nie ubyło, a miałem wrażenie jakby ich było coraz więcej – dodaje kpt. Grzegorz Węgrzyn. Nic więc dziwnego, że musiał przez cały czas zachowywać czujność. – Nie było szansy na zejście do kambuza (kuchnia – red.) czy do kingstona (toaleta – red.).
Podczas tego jednodniowego przelotu z portu do portu warunki pogodowe znacznie się pogorszyły, zaczął się sztorm (8 B). Dopiero wejście do fiordu Paamiut zasłoniło „Reginę R. II” przed falą. Ale jak relacjonuje nasz żeglarz, „szukania wejścia do portu w sztormie z deszczem nie zapomni”. – Przepłynąłem więc następne 180 mil morskich. Tutaj odpocznę dzień, dwa, zwiedzę co się da i wyruszę dalej na północ.
My zaś dodajmy, że patronat medialny nad rejsem sprawuje „Kurier Szczeciński”. ©℗
Marek KLASA