Ostatnie pożegnanie szczecińskiego dyrygenta, Jacka Kraszewskiego, odbyło się w sobotę (23 stycznia) - najpierw w katedrze, następnie na Cmentarzu Centralnym. Artysta zmarł 14 stycznia br. Przyczyną śmierci dyrygenta był koronawirus.
- Każdy utwór jest zamknięty w formę, każdy ma jakiś temat, każdy ma przeprowadzenie tych tematów jako zabawę, by ostatecznie wyłoniło się przepiękne dzieło, mające swoją kulminację i kadencję. I są w każdej formie muzycznej znaki przykluczowe, znaki określające realizację dzieła, które Jacek jako profesor doskonale interpretował. Mogliśmy przepięknie uczestniczyć w jego wielorakich koncertach, mogliśmy wsłuchiwać się w te sploty akordów zawsze rozwiązujące się przepiękną, pełną wyczucia kadencję - mówił ks. Zbigniew Woźniak, przyjaciel Zmarłego, podczas mszy pogrzebowej. - Tak też przyjmował swoje życie, swoje powołanie, swoją misję jako muzyk, jako profesor, jako człowiek żyjący dla społeczności i w społeczności. Kiedy unosił batutę, czy to pośród Słowików czy przed swoją orkiestrą, wszyscy w skupieniu wpatrywali się w jego każdy, najmniejszy dyrygencki gest. Panie, nasz stwórco i Boże, przyjmij świętej pamięci Jacka, naszego profesora, do grona śpiewających i dyrygujących symfonią niebiańską - usłyszeli zgromadzeni w kościele.
W katedrze odczytano wspomnienie asystentki Jacka Kraszewskiego, Julity Cieślak. Oto fragment: "Tak, jak chór wchodzi na scenę, a dyrygent za nim, tak Ty Profesorze odchodzisz od nas jako pierwszy. Choć po ludzku jest nam ciężko pogodzić się z tą myślą, że już Cię nie zobaczymy i nie uściskamy, ale Twoją duszę jesteśmy spokojni. Byłeś człowiekiem głęboko wierzącym i praktykującym, czego mogłam być świadkiem. Od dłuższego czasu siedziałeś na chórze i miałeś ulubione miejsce, a po niedzielnej mszy świętej o godzinie 11 była nasza tradycja - kawa i ciastko z proboszczem. Byłeś człowiekiem o wrażliwym sercu, zawsze powtarzałeś, że tytuły nie są najważniejsze, tylko człowiek, bo co po tytule, jak w sercu będzie pustka. Zawsze szanowałeś innych, zawsze życzliwy i uśmiechnięty, nie omijałeś nikogo na korytarzu i nie przechodziłeś obojętnie obok drugiego człowieka. Jedna z Twoich studentek opowiadała, że przyszła na zajęcia i powiedziała, że ma słaby dzień i nie zdążyła się przygotować do zajęć. A Ty Profesorze z uśmiechem powiedziałeś: "Jest wiele innych zmartwień na tym świecie niż dyrygowanie". Byłeś autorytetem dla studentów, każdy do dziś wspomina, że profesor nie lubił spóźnień i nieobecności na zajęciach. Śpiewając pod Twoją ręką zawsze byliśmy pod wrażeniem, że wielkie dzieła dyrygujesz z pamięci. Odszedłeś od nas tak szybko, że Twoi studenci i absolwenci nie zdążyli Ci podziękować, więc czynię to w ich imieniu. Dziękujemy za Mozarta, Verdiego, Szymanowskiego, Pendereckiego, za każdy gest życzliwości skierowany w naszą stronę. Ja w swoim imieniu dziękuję Ci za to, że byłeś dla mnie profesorem, dyrygentem i przyjacielem. Dziękuję, że mogłam czerpać od Ciebie wiedzę, że mogłam porozmawiać na każdy, nawet osobisty temat i zawsze wsparłeś dobrym słowem. Dziękuję za obdarowanie mnie zaufaniem, powierzając mi swoich chórzystów, za wspólne kawy i dowcipy, za wspólne obozy chóralne i za niezwykle rodzinną atmosferę. Wierzę, że odszedłeś jako pierwszy, by przyszykować nam repertuar, jaki będziemy wykonywać w niebie, a tymczasem prowadzisz chór z aniołami i nie przejdziesz z materiałem dalej dopóki nie wyćwiczą dwóch taktów tak, jak Ty tego chcesz. Do zobaczenia".
***
Jacek Kraszewski urodził się w Szczecinie w 1957 roku. Był chórzystą Szczecińskiego Chóru Chłopięcego „Słowiki” prowadzonego przez Jana Szyrockiego, wieloletnim dyrektorem Opery na Zamku w Szczecinie, dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu, dyrygentem Chóru Męskiego „Słowiki 60” im. Jana Szyrockiego, cenionym wykładowcą akademickim, a także kierownikiem muzycznym i dyrygentem Filharmonii Gorzowskiej. Od 2010 roku był pracownikiem naukowym Akademii Sztuki w Szczecinie.
(MON)