W gminie Dobra odbywało się w niedzielę referendum w sprawie odwołania urzędującej wójt Teresy Dery. Lokale wyborcze czynne były od godz. 7 do 21. Wyborom towarzyszyły zasady bezpieczeństwa polegające na tym, że na salę wpuszczano tylko dwie osoby, a komisja siedziała w maseczkach w nakazanych bezpiecznych dwumetrowych odległościach. Każdy wyborca brał jeden długopis, który mógł ze sobą zabrać albo go zostawić (większość zostawiała).
O godz. 15 zawitałem do jednej z trzech komisji wyborczych w szkole podstawowej w Mierzynie, gdzie zapytałem jednego z mężczyzn, czy mogę wykonać mu zdjęcie, jak głosuje. Młody człowiek wyraził zgodę. Zaprotestował natomiast mężczyzna, który siedział w komisji wyborczej, do którego zwróciłem się o zgodę przedstawiając się jako dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego” i okazując legitymację prasową.
- Nie wolno fotografować urny - rzekł stanowczo. Przyłączyła się do tego przewodnicząca komisji i inna członkini. Kiedy zapytałem, jaka jest podstawa prawna tej decyzji, pani przeczytała mi jakiś zapis, który nie dotyczył dziennikarzy, a tego jakie ma obowiązki członek komisji. Pani powiedziała, że znajdzie mi takowy „dziennikarski” zapis i oddzwoni na numer telefonu komórkowego, który jej zostawiłem. Nie oddzwoniła przez trzy godziny.
Przeczytałem ustawę z 15 września 2000 roku o referendach i nie znalazłem ani jednego słowa o takowym zakazie. Owszem jest zapis o tym, że nie podaje się frekwencji (w przeciwieństwie do innych wyborów), ale czy zrobienie zdjęcia urny ten zakaz narusza? Tego w ustawie nie ma. Wymyślili to sobie członkowie mierzyńskiej komisji.
Patrząc na zdjęcie urny nie wiemy, ile jest w niej oddanych głosów (komisja nie ma prawa tego ujawniać). A przecież każdy głosujący stając przed przeźroczystą urną doskonale widzi „pi razy oko,” ile głosów oddano. Widzi także, jak większość głosowała, bo widać przy jakiej pozycji - „tak” lub „nie” - postawiono krzyżyk. Zarówno uczestnik wyborów, jak i dziennikarz nie wie, ile jest osób upoważnionych do oddania głosu, więc frekwencji nie wyliczymy.
***
W międzyczasie na temat wyborów w Dobrej ukazało się kilka materiałów na łamach kilku stacji telewizyjnych, które pokazywały zarówno oddających głosy, jak i urny. Ale widocznie siedzieli tam lepiej podszkoleni członkowie komisji wyborczych i nie wymyślali przepisów, które nie istnieją.
Tekst i fot. Mirosław KWIATKOWSKI