Gawłowski nie ma sobie nic do zarzucenia

Stanisław Gawłowski (w środku) oraz jego obrońcy: mecenasi Włodzimierz Łyczywek i Rafał Wiechecki Fot. Ryszard Pakieser  

Nie mam sobie nic do zarzucenia - stwierdził senator Stanisław Gawłowski kilku minut przed rozpoczęciem w szczecińskim sądzie procesu, w którym jest głównym oskarżonym. Prokuratura postawiła politykowi siedem zarzutów, w tym zarzuty korupcyjne. To jedna z najgłośniejszych spraw sądowych w naszym mieście.

- Nie mam sobie niczego do zarzucenia, niczego się nie wstydzę. Wszystko, co robiłem, robiłem zgodnie z prawem i w interesie publicznym - przekonywał senator. - Natomiast jestem przekonany, że ten proces, który startuje, wyjaśni wszystkie te wątpliwości i z wszystkich zarzutów, które zostały sfabrykowane przez prokuraturę, zostanę oczyszczony. Jestem pierwszym człowiekiem w procesie niszczenia ludzi opozycji, są już następni - jak marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Niczego się nie obawiam. Prawda zwycięży. To wszystko, co zostało przygotowane, zostało przygotowane w oparciu o zeznania ludzi PiS-u, którzy sami mają poważne zarzuty.

Zarzuty wobec Gawłowskiego związane są z przestępstwami, do jakich wedle prokuratury miało dojść w Zachodniopomorskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych w Szczecinie w czasie, gdy obecny senator był sekretarzem generalnym partii i wiceministrem środowiska w rządzie PO. Gawłowski miał brać łapówki - pieniądze, drogie zegarki, apartament w Chorwacji - w zamian za, na przykład, załatwianie korzystnych kontraktów ze szczecińską melioracją. Zarzuca mu się także m.in. splagiatowanie pracy doktorskiej.

Dowody na niewinność

- W tych dokumentach, jakie zgromadził prokurator, są dowody na moją niewinność - ocenił polityk. - Nie unikam kontaktu z sądem, nie unikam kontaktu z dziennikarzami, będę się stawiał na każde wezwanie sądu, bo jestem bardzo zainteresowany, żeby sprawa została rzetelnie wyjaśniona. Do domknięcia systemu, które PiS jest potrzebny - a przejęli już prokuraturę, przejęli CBA i służby - potrzebują przejąć sądy. Ustawa kagańcowa jest dokładnie po to.

Mecenas Włodzimierz Łyczywek, jeden z obrońców Gawłowskiego, argumentował, że akt oskarżenia jest oparty na zeznaniach tylko jednego świadka, który miał interes w tym, żeby pomówić polityka PO, bo liczył na łagodniejsze potraktowanie przez prokuraturę (miał już zarzuty w związku z aferą melioracyjną). Chodzi o Krzysztofa D., biznesmena z Darłowa, który zeznał, że wręczył łapówkę politykowi PO.

Jak dotąd jednak sędziowie szczecińskiego sądu uznawali, że prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanych Gawłowskiemu czynów jest wysokie. I to był jeden argumentów, żeby zgodzić się na aresztowanie Gawłowskiego w 2018 roku, gdy zażądała tego prokuratura. Polityk spędził w areszcie trzy miesiące. Sąd uznał, że zasadne jest przedłużenie mu aresztu. Został on uchylony tylko dlatego, że działacz PO wpłacił pół miliona złotych kaucji.

Oskarżone 32 osoby, długi akt oskarżenia

Na ławie oskarżonych oprócz polityka zasiadła jego żona, Renata Listowska-Gawłowska. Oskarżone w aferze melioracyjnej są 32 osoby, niektóre przyznały się do winy i złożyły wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Kilkunastu spośród tych, którzy się nie przyznali, było na wtorkowej rozprawie.

O tym, jak skomplikowane jest to śledztwo, świadczy fakt, że właściwie cała pierwszą rozprawa musiała zostać poświęcona na odczytanie aktu oskarżenia przez prokuratora Witolda Grdenia.

Gawłowski ma złożyć zeznania w środę.

W sprawie afery melioracyjnej wyrok wyda sędzia Grzegorz Kasicki. Wziął on udział w niedawnej szczecińskiej odsłonie protestów przeciwko zmianom w sądownictwie przeprowadzanym przez zjednoczoną prawicę. Pojawiło się zatem pytanie, czy prokuratura będzie chciała odsunąć sędziego od sprawy. Nie było takich prób. ©℗

Alan Sasinowski

Na zdjęciu: Stanisław Gawłowski (w środku) oraz jego obrońcy: mecenasi Włodzimierz Łyczywek i Rafał Wiechecki

Fot. Ryszard Pakieser