Takich przypadków jeszcze kilkanaście lat temu było wiele. Teraz transgraniczne odpady są pod szczególnym nadzorem, nawet międzynarodowym. Europejska Akcja Inspekcyjna IMPEL PFS działa zarówno skutecznie, jak i odstraszająco. Służby z różnych krajów w jednym czasie prowadzą wspólne akcje kontrolne na drogach, kolei i w portach, by zapobiec nielegalnej wywózce śmieci przez granice.
– W ostatnich latach ilość nielegalnie przewożonych odpadów z innych krajów wyraźnie spadła. Wynika to głównie z większej aktywności służb kontrolnych, a także większej świadomości mieszkańców. Ale to nie znaczy, że do nich nie dochodzi i można już spać spokojnie – mówi Andrzej Miluch, dyrektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Szczecinie.
Przykład: polski przedsiębiorca, który wykonywał w Niemczech remont budynku, postanowił bez zezwolenia wwieźć do Polski gruz budowlany i odpady poremontowe, zapewne po to, by odciążyć od tego problemu (może także finansowo) właściciela obiektu. Miał jednak pecha, bo samochód z odpadami zatrzymali funkcjonariusze Straży Granicznej z Krajnika. Postępowanie w tej sprawie trwa, a polski przedsiębiorca raczej nie uniknie kary, bo naruszył przepisy dotyczące transgranicznego przemieszczania odpadów.
Ten przypadek to drobiazg w porównaniu do nielegalnego przewożenia przez granicę materiałów toksycznych czy niebezpiecznych odpadów poprodukcyjnych, które trafiały także na teren naszego województwa. Z reguły obowiązywał przy tym prosty schemat. Otóż odpady, za składowanie i utylizację których np. w Niemczech trzeba było słono płacić, przewożono nielegalnie do Polski. Odbierał je z reguły prywatny przedsiębiorca, który znikał z miejsca zamieszkania, a jego firma (często tylko na papierze) przestawała istnieć.
Zdarzały się też sytuacje wręcz zadziwiające. Przez dłuższy czas, nieuchwytny dla inspektorów ochrony środowiska i policji, polski przedsiębiorca z Pargowa wylewał na pola bliżej nieokreśloną, choć z pewnością dużą ilość płynnych odpadów sprowadzonych z Niemiec. A czynił to po zapadnięciu zmroku. Przedsiębiorca ten „nawoził” ponadto cudze pola, konkretnie ponad 90 hektarów, bez wiedzy ich właścicieli. Gdy sprawa wyszła na jaw, a mieszkańcy pobliskiego Smolęcina powiadomili odpowiednie służby, importer odpadów wręcz zapadł się pod ziemię.
Okazuje się, że takich przypadków jest coraz mniej, co nie znaczy, że ich już w ogóle nie ma. Bo ciągle jeszcze, choć już raczej sporadycznie, do naszych lasów trafiają odpady komunalne zza Odry. I wcale nie jest pewne, że czynią to nasi sąsiedzi, bo mogą to równie dobrze robić nasi rodacy. Problemem są jednak nadal samochodowe „szroty”, zużyta odzież i odpady poremontowe. Strumyk nielegalnie wwożonych odpadów wyraźnie jednak wysycha, bo w efekcie to kiepski i ryzykowny interes. ©℗
(mos)
Fot. Ryszard Pakieser (arch.)