Punktualnie w południe w sobotę w Czechach zawyły syreny. W ten sposób oddano hołd górnikom, którzy zginęli w czwartek w wybuchu metanu w kopalni CSM w Stonawie koło Karwiny. Dźwięk syren był słyszany również w rejonie zakładu górniczego, gdzie doszło do tragedii.
Syreny rozbrzmiewały przez ponad dwie minuty.
Ostatnio Czesi upamiętnili w ten sposób swoich żołnierzy, którzy zginęli w Afganistanie latem tego roku. Czeska telewizja publiczna pokazała w swoim materiale budynek kopalni, płonące przed nim znicze, a także siedzibę ambasady RP w Pradze.
W sobotę do kopalni przyjechali matka i ojciec jednego z górników z Gliwic, którego ciało wciąż pozostaje pod ziemią. Wyszli z niej z niewielkim czarnym workiem z rzeczami, który był opatrzony karteczką z nazwiskiem ich syna. - Nie mogę mówić. Oni zabili mi syna; machlojki robią. Uznali go za zmarłego. Nie walczą o niego – mówiła PAP kobieta, płacząc po synu, który pozostał na dole.
- Dobrze, że wzięła się za to prokuratura, bo nie wierzę w to, że stężenie metanu było takie, jak podawano. Tam musiała być "bomba" – wskazał ojciec jednego z górników Zbigniew Kaczmarek. - Mówią, że wybuch był w ścianie, a mój syn był na przodku. Nie chce mi się też wierzyć, że (ratownicy) nie potrafili dojść po nich. 500 metrów mieli do przodka od ściany. Mogli coś zrobić. Jeśli pali się w ścianie, to ratuję tamtych ludzi.
Przy głównym wejściu do kopalni wciąż zapalane są nowe znicze. Ludzie przyjeżdżają z całej górniczej okolicy, także z Polski. Wśród nich był młody górnik, który w czwartek, gdy doszło do wybuchu, szykował się już do zjazdu na dół. - Miałem zaszczyt z nimi pracować przez trzy lata. Współczuję bardzo ich rodzinom. Też jest mi ciężko, bo to były fajne chłopaki. Dobrzy pracownicy, porządni ludzie. Do teraz cały chodzę. Nie umiem się z tym pogodzić – mówił.
Przed kopalnię przyjechał też Jindrzich z Hluczina. Jak mówił, on sam nie ma nic wspólnego z górnictwem, ale pochodzi z regionu, w którym jest sporo kopalń. Rozmiar tragedii na tyle go przytłoczył, że postanowił przyjechać i zapalić znicz. - Dziś wszyscy jesteśmy wielką górniczą rodziną. To straszna tragedia, z którą trudno się pogodzić, szczególnie przed świętami – zauważył.
Do wybuchu w kopalni CSM doszło w czwartek o godz. 17.16. Górnicy znajdowali się 800 metrów pod ziemią. Zginęło 13 osób, w tym 12 Polaków i jeden Czech. Ciało jednej z ofiar zostało już w czwartek wydobyte na powierzchnię, zwłoki 12 górników nadal pozostają w strefie wybuchu. 10 osób zostało rannych, w szpitalu pozostają dwie. Obaj to Polacy.
W zamkniętej kopalni trwają próby ugaszenia pożaru, który powstał po wybuchu. Ratownicy stawiają tamy i dostarczają azot, by zdusić ogień pod ziemią. Dopiero po jego ugaszeniu spróbują dotrzeć do 12 górników. W akcji uczestniczą ratownicy z Czech i Polski.
(PAP)
Fot. PAP/Andrzej Grygiel