Informacja na temat erupcji indonezyjskiego wulkanu Krakatau (w Cieśninie Sundajskiej między Jawą i Sumatrą) i towarzyszącego wybuchowi tsunami obiegła świat w ostatnich dniach minionego roku.
Żywioł zniszczył setki budynków. Zginęło ponad czterysta osób. Wulkan Krakatau dawał o sobie znać już nieraz i to z dużo większą siłą. Należy przypomnieć chociażby wybuch z 1883 r. Wybuch wulkanu i towarzyszące mu tsunami pochłonęło 36 000 istnień ludzkich. Pamięć o tej tragedii jest ciągle żywa. Jej symbole można spotkać nawet na banalnych wyrobach typu popielniczki, breloczki itd.
Wulkany można uznać za znak rozpoznawczy Indonezji. Kilkanaście tysięcy wysp należących do tego kraju leży na obszarze o dużej aktywności sejsmicznej. Naliczono tam 330 wulkanów – w tym ok. 130 czynnych.
Mam osobiste wspomnienia związane z Indonezją, jej wulkanami i chciałem się podzielić nimi z Czytelnikami. A propos Indonezji, jest to największy muzułmański kraj na świecie. Wbrew utartym sądom, cieszący się tolerancją religijną, świecką edukacją, równouprawnieniem obu płci, ciekawą kulturą i obyczajowością.
Podczas pobytu w Indonezji mieliśmy ochotę ma wyprawę w kierunku wulkanu Krakatau. Niestety, musieliśmy z niej zrezygnować: wulkan zbyt głośno „przemawiał”, był niedostępny… Można było z niego w postaci pary wylecieć do niebios.
Niejako w zastępstwie postanowiliśmy spenetrować wulkan Bromo. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 4 stycznia 2019 r.
Tekst i fot. Stanisław BERA