Rozmowa z Krzysztofem Bobalą – dyrektorem tenisowego turnieju Pekao Szczecin Open
W SOBOTĘ ruszają eliminacje tenisowego turnieju Pekao Szczecin Open, w poniedziałek rozpocznie się turniej główny. To już 24. edycja tej imprezy, która na trwałe wpisała się w kalendarz najważniejszych wydarzeń w mieście.
– Czy po tylu latach można powiedzieć, że organizacja takiej imprezy to typowy samograj? – zapytaliśmy Krzysztofa Bobalę, dyrektora turnieju.
– Absolutnie nie można tak powiedzieć. Każda kolejna edycja to kolejne wyzwania i regularna praca, którą rozpoczynamy wraz z chwilą zakończenia poprzedniej imprezy. Nie może być mowy o rutynie, bo z każdym kolejnym rokiem spotykamy się z nowymi sytuacjami. Staramy się wprowadzać nowe bodźce, ustalamy harmonogram działań, chcemy unikać sztampy. Jeździmy i obserwujemy, jak wyglądają turnieje na całym świecie. To jest takie zboczenie zawodowe, ale bardzo przyjemne.
– Czyli spokoju nie ma?
– W żadnym wypadku. Trzeba pamiętać, że główni sponsorzy turnieju, czyli bank i miasto wykładają dość sporą sumę, ale to jest zaledwie połowa tego, co jest potrzebne do organizacji takiej imprezy. Budżet turnieju to około 1 miliona euro, a to oznacza, że pół miliona euro trzeba pozyskać. To nie jest łatwa sprawa. Czasem trzeba się mocno nagimnastykować, żeby zamknąć się w planowanym budżecie. Wtedy gdy wydaje się, że jest on praktycznie już dopchnięty kolanem, zdarza się, że ktoś się wycofuje. Normalna sprawa, zdarza się, ale dla nas to oznacza kolejną korektę planów, przystępujemy do kolejnych działań, od nowa wertujemy cały biznesplan.
– Pierwszy turniej rozegrany został w roku 1993. Sporo się od tego czasu zmieniło?
– Zmieniło się bardzo wiele i ci wszyscy, którzy są przy turnieju od tak dawna, to na pewno to dostrzegają. Gdy rozpoczynaliśmy naszą współpracę z turniejem, to nie było telefonów komórkowych, nie było komputerów, internetu, był tylko faks i stacjonarny telefon. Dziś te środki komunikacji są inne, łatwiej się porozumieć, wiele spraw wygląda inaczej. Te blisko ćwierć wieku, to też zmieniająca się sytuacja polityczna w naszym kraju, ale nie tylko. Zmieniła się Europa, nie ma granic, jest Unia Europejska. My zawsze staramy się dopasować do ogólnej sytuacji, bo musimy zdawać sobie sprawę, z jaką rzeczywistością mamy do czynienia. Nigdy nie palimy za sobą mostów, nigdy nie wspieramy żadnej z partii politycznych, bo to wszystko się zmienia i może mieć swoje konsekwencje w przyszłości. To jest bardzo wiele elementów, które powodują, że już prawie 25 lat funkcjonujemy i zbieramy zewsząd pochwały.
– Ile osób pracuje przy takim przedsięwzięciu?
– Jest nas grupa menedżerska 10 osób, która zajmuje się organizacją turnieju przez okrągły rok. Poszukujemy sponsorów, zawieramy umowę, planujemy. Mamy ściśle określony harmonogram działań. W każdym kolejnym miesiącu mamy określone rzeczy do zrobienia i musimy to wykonać. To się tylko tak wydaje, że cały rok to bardzo dużo. To jest akurat tyle, żeby taką imprezę dobrze przygotować, a następnie zorganizować. Dla mnie ten najbardziej żmudny i nerwowy proces organizacji wszystkich szczegółów, pozyskiwania sponsorów kończy się w czerwcu. Później rozpoczyna się praca wykonawcza – grafiki, drukarnie, sprzęt. To wszystko trzeba na czas zorganizować.
– Zawsze ten ostatni tydzień przed turniejem powoduje, że korty są praktycznie nie do poznania?
– To jest właśnie efekt odpowiedniej organizacji pracy, przygotowania wszystkich szczegółów. W tygodniu poprzedzającym turniej pracuje już około setki osób, a podczas trwania turnieju 300 osób. To gigantyczna liczba, ale te wszystkie osoby są potrzebne, wszyscy mają swoje określone zadania do wykonania.
– Nie ukrywajmy, że każdy kolejny turniej jest do siebie podobny. Czym staracie się kibica zaskoczyć?
– Bardzo wieloma rzeczami. Za każdym razem wprowadzamy jakieś nowe elementy. Nie wolno zapominać, że trwałym elementem naszego turnieju są koncerty. To też wymaga ogromnej pracy. Najpierw zastanawiamy się kogo zaprosić, potem rozmawiamy, zatwierdzamy. Festiwal ma dobrą markę, jest na wysokim poziomie. To nie jest moja opinia, ale specjalistów. Poza tym proszę zwrócić uwagę, że mimo dość skromnych możliwości infrastrukturalnych udaje nam się polepszyć komfort oglądania meczów i w ogóle pobytu na obiekcie kibiców. Na przestrzeni tych wszystkich lat dodawaliśmy oświetlenie, tablice, trybuny, organizujemy nowe imprezy towarzyszące, turnieje nocne, turnieje artystów. Jest tego wszystkiego naprawdę bardzo dużo. Nawet niektórzy zarzucają nam, że sam turniej często rozgrywany jest w cieniu tych wszystkich wydarzeń pobocznych.
– Budżet turnieju to milion euro. To dużo?
– Proszę mi wierzyć, że zebrać tak dużą sumę rok w rok to jest wyższa szkoła jazdy. To pod względem budżetowym druga impreza w kraju po Tour de Pologne. Nie liczę oczywiście imprez jednorazowych, jak piłkarskie mistrzostwa Europy, czy siatkarskie mistrzostwa świata. Ekwiwalent reklamowy za ubiegły rok wyniósł ponad 6 milionów złotych. Dla porównania dodam, że ekwiwalent tenisowego turnieju Masters, w którym wygrała Agnieszka Radwańska, to było 8,5 mln złotych. To tylko pokazuje, jak duży jest zasięg i jaka moc tego turnieju. Jesteśmy jedynym turniejem w Polsce, który trwa tak długo pod szyldem jednego sponsora. Na całym świecie w gronie challengerów jest tylko jeden, który jest starszy od naszego – w Tampere, ale ze znacznie mniejszą pulą nagród.
– W tym roku obsada jest mocniejsza niż w latach poprzednich. Jakoś szczególnie o to zabiegaliście?
– Tak, postanowiliśmy dać dwie dzikie karty dwóm hiszpańskim tenisistom z pierwszej 50 rankingu. To oczywiście jest duże obciążenie dla naszego budżetu, ale chcieliśmy wzmocnić siłę sportową turnieju. Jest sześciu graczy z pierwszej setki, w ostatniej chwili wycofał się ubiegłoroczny triumfator Struff, który dostał powołanie na mecz o Puchar Davisa z Polską. Jest też Janowicz i kilku innych znanych graczy, ale już poza setką rankingu. Na pewno będzie na kim oko zawiesić.
– Pamiętam turnieje, kiedy graczy z pierwszej setki było kilkunastu.
– Był chyba jeden albo dwa takie turnieje, ale na pewne sprawy nie mamy wpływu. Kiedyś sytuacja była sprzyjająca z tego powodu, że nasz challenger odbywał się między turniejami ATP w Palermo i Bukareszcie. Ci sami zawodnicy zatem przyjeżdżali też do Szczecina na turniej teoretycznie mniejszej rangi. To była dla nich jedna z ostatnich szans pogrania na nawierzchni ceglanej, co bardzo lubią szczególnie Hiszpanie. Dziś turnieju w Palermo już nie ma, turniej w Bukareszcie został przeniesiony na wiosenny termin, ponadto nie jesteśmy już jedynym challengerem w tym samym terminie, więc o większą liczbę uznanych graczy jest trudniej.
– Organizacja imprezy na takim obiekcie jak na al. Wojska Polskiego to atut czy problem?
– Na pewno położenie tego obiektu, jego klimat, charakterystyczne alejki sprawiają, że przyjemność przebywania w takim miejscu jest bardzo duża. To jest jednak mały obiekt i bardzo trudno zorganizować na nim taki turniej, jak my to robimy. Wszystko musi być na najwyższym poziomie, pomieszczenia dla VIP-ów, biuro prasowe, punkty gastronomiczne, szatnie dla zawodników, pomieszczenia relaksu i masaży. Na pewno powstanie hali tenisowej, a następnie dodatkowych pomieszczeń biurowych i rekreacyjnych spowoduje, że możliwości będą inne. Można na przykład zorganizować targi sportowe. Rodzą się nowe perspektywy i będziemy chcieli to maksymalnie wykorzystać dla polepszenia wizerunku całego turnieju.
– Turniej otrzymywał w swojej historii już wiele nagród. To na pewno jest miłe.
– I to bardzo. Zostaliśmy najlepszym challengerem na świecie przez ATP. Wyboru dokonywali sędziowie, supervisorzy, zawodnicy. To oni wystawiali laurki, więc to dla nas bardzo prestiżowa nagroda. Nasz turniej został też wybrany na najlepszą sportową imprezę w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”, a także „Kuriera Szczecińskiego”. To są historie budujące, motywujące i napędzające do dalszego działania.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗ Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser