Rozmowa z Natalią Partyką, tenisistką stołową KSI Start Szczecin
Niedawno zakończony 2019 rok dla Natalii Partyki, zawodniczki Klubu Sportowego Inwalidów Start Szczecin, stał pod znakiem brązowych medali i to tym bardziej wartościowych, że wywalczonych w rywalizacji ze sportowcami pełnosprawnymi. Docenili to Czytelnicy „Kuriera Szczecińskiego” i w Plebiscycie Sportowym naszej redakcji sympatyczna tenisistka stołowa także uplasowała się na trzecim stopniu podium, a więc w brązowej tonacji. Mimo niezbyt częstych wizyt sportsmenki w naszym mieście udało nam się przeprowadzić krótką rozmowę.
– Co uważa pani za największy sukces ubiegłego roku?
– Dwa brązowe medale wywalczone z reprezentacją Polski są chyba porównywalne, ale wyżej sobie cenię III miejsce podczas Igrzysk Europejskich w Mińsku na Białorusi. Wiedziałyśmy, że wystąpi tam 8-10 bardzo silnych drużyn, więc będzie bardzo ciężko, ale jechałyśmy z nadziejami, a pomogło nam nastawienie, że „możemy, ale nie musimy”, czyli pewna doza optymizmu, ale bez presji. Bardzo dobrze mi się w Mińsku grało i byłam w wysokiej formie. Najbardziej wspominam przegrany półfinał z Niemkami 2:3, który trwał ponad trzy godziny. Spotkanie bardzo dobrze się dla nas rozpoczęło, bo z moją imienniczką Natalią Bajor zwyciężyłyśmy w deblu z Ninie Mittelham i Shan Xiaona 3:0. W grze indywidualnej pokonałam Shan Xiaona 3:1. W półfinałowym meczu zrobiło się jednak 2:2, a w decydującym pojedynku nasza mistrzyni Europy Li Qian niestety uległa Niemce Ninie Mittelham 2:3, mimo że w ostatnim secie prowadziła 9:6… Szkoda tej porażki, bo byłyśmy na fali i myślę, że w finale mogłybyśmy wygrać z Rumunkami, co dałoby kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio. Wracając z Białorusi, cieszyłyśmy się z brązowego medalu, ale odczuwałyśmy też pewien niedosyt.
– Na mistrzostwach Europy we francuskim Nantes Polki także wywalczyły brązowy medal w drużynie…
– Miejsce na podium w dwóch najważniejszych europejskich imprezach potwierdza naszą przynależność do czołówki, a brązowy medal bezsprzecznie cieszy. Moje osobiste odczucia we Francji nie były jednak tak dobre jak na Białorusi, bo patrząc obiektywnie, w Nantes grałam gorzej niż w Mińsku. Potwierdziły to wyniki, a pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że miałam drugie miejsce w naszej drużynie, więc mierzyłam się z rywalkami z pierwszej lokaty w ekipach przeciwniczek, więc miałam teoretycznie trudniejsze zadanie.
– Imprezą 2020 roku będą bezsprzecznie igrzyska olimpijskie w Tokio, więc prawdopodobnie śni się już pani eskapada do Japonii…
– Moim marzeniem jest występ w Tokio, ale dwukrotny. W paraolimpiadzie start mam już zapewniony, a wkrótce, bo już za niecały miesiąc, z Polską drużyną będę walczyła o przepustkę na klasyczne igrzyska. Właśnie wyjeżdżamy na zgrupowanie do Budapesztu, a następnie na turniej kwalifikacyjny do Portugalii. Pojedziemy tam z nastawieniem, by osiągnąć sukces, ale chętnych na wyjazd do Japonii będzie wielu. Dużo zależeć będzie od losowania, a w praktyce trzeba będzie wygrać co najmniej dwa mecze. Wywalczenie kwalifikacji drużynowej da też prawo do startu na igrzyskach w rywalizacji indywidualnej. Jeżeli nasz zespół nie awansuje, to samodzielnie wywalczyć indywidualny paszport do Tokio będzie niesamowicie trudno.
– Kiedy ostatnio grała pani pojedynek o stawkę?
– W miniony piątek w Czechach w pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzyń, w którym mimo mojego zwycięstwa mój klub SKST Stavoimpex Hodonin przegrał z KTS Enea Siarką Tarnobrzeg 2:3, ale to nic dziwnego, bo Polki są triumfatorkami ubiegłorocznej edycji Champions League. Nie składamy jednak broni przed lutowym rewanżem w Tarnobrzegu.
– Mówi pani o czeskim klubie jako o swoim. To już nie reprezentuje pani szczecińskiego Startu?
– W Hodoninie gram już cztery sezony, ale Start, w którym występuję drugi rok, także jest moim klubem. Regulaminy w tenisie stołowym dopuszczają taką możliwość, by reprezentować dwa kluby. W Czechach bywam jednak znacznie częściej niż w Szczecinie, szczególnie gdy jest zbitek ligowych spotkań, to Hodonin staje się moim domem, a z czeskiej kuchni polecam smażony ser i rozmaite zupy. Jest to smaczne jedzenie, ale dość ciężkie i niezbyt dobre dla sportowców, więc z reguły jadam coś lżejszego. Oprócz rozgrywek ligowych jeżdżę też nieustannie z turnieju na turniej i teraz w przedolimpijskich miesiącach mam taki szalony okres, że w rodzinnym Gdańsku praktycznie nie ma mnie wcale. Do Szczecina też wpadam rzadko i to raczej z kurtuazyjnymi wizytami, więc nie pamiętam, czy w ubiegłym roku w grodzie Gryfa miałam rakietkę w ręku…
– Mówiła pani o tegorocznych marzeniach podwójnego startu w Tokio, a jakie są pozasportowe marzenia i zainteresowania niezwiązane z tenisem stołowym?
– Moje życie jest teraz podporządkowane sportowi, więc jeśli chodzi o marzenia z innej branży, to chyba tylko takie, by dopisywało zdrowie. Jeśli zaś chodzi o hobby, to jest to związane z moim stylem życia, czyli częstymi podróżami; słucham więc muzyki, oglądam filmy i sporo czytam. Ostatnio preferuję literaturę lżejszą i mierzę się z książkami Krystyny Bondy, które bardzo dobrze się czyta.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)
Fot. KSI Start Szczecin