Rozmowa z Hubertem Matynią - piłkarzem Pogoni Szczecin
Dzień 17 maja 2015 Hubert Matynia zapamięta do końca życia. Pogoń rozgrywała mecz w grupie mistrzowskiej z Górnikiem w Zabrzu. Minął nieco ponad kwadrans, a lewy obrońca portowców w niegroźnej sytuacji upadł na murawę. Typowa walka o piłkę, typowa boiskowa sytuacja. Matynia w ferworze walki nie poczuł wielkiego bólu, chciał kontynuować grę, ale po kilku minutach okazało się to niemożliwe.
- Minęło od tamtego wydarzenia już ponad pół roku. Jak z perspektywy czasu ocenia pan tamtą sytuację ?
- To był dramat. Jak się dowiedziałem, co mnie czeka, to nie ukrywam poczułem traumę. Jeszcze w latach 80 ubiegłego wieku sportowcy po zerwaniu wiązadeł przyśrodkowych i krzyżowych przednich nie wracali do sportu. Dziś medycyna jest na zupełnie innym poziomie, ale mimo to nie byłem wtedy okazem szczęścia.
- Pech chciał, że zdarzyło się to w końcówce wyjątkowego dla pana sezonu.
- W normalnych okolicznościach sezon 2014/15 uznałbym za wyborny. Trafiłem do pierwszej drużyny, zadebiutowałem w ekstraklasie i nawet wywalczyłem sobie miejsce w wyjściowym składzie. W swoim premierowym sezonie rozegrałem 23 spotkania. Prawie wszystkie w podstawowym składzie. Gdyby nie ta kontuzja, to tych spotkań miałbym dziś może ze 40. Oczywiście zdarzały mi się błędy, ale jeszcze rok wcześniej grałem przecież w IV ligowej Vinecie Wolin. Ponadto zadebiutowałem w młodzieżowej reprezentacji Polski. Na zakończenie sezonu taki pech. ©℗ (p)
Cały wywiad w piątkowym wydaniu Kuriera Szczecińskiego, lub w e - wydaniu.