Psychologowie i trenerzy młodych sportowców są zgodni, że wpływ rodziców na rozwój i postawę ich pociech na boisku jest nie do przecenienia. Niestety, w ostatnich latach coraz częściej możemy spotkać się z opiekunami, którzy dają ponieść się emocjom i zapominają, że obserwują zmagania dzieci, a nie zawodowców…
Za linią boczną boiska puszczają nerwy. Niepogodzeni z porażką fani zaczynają krytykować sędziego, słychać pojedyncze nieparlamentarne okrzyki. Napastnik dostaje burę za zły strzał, trenerowi obrywa się za złe zestawienie składu.
Nie był to opis meczu Ligi Mistrzów, lecz jednego z niezliczonych spotkań rozgrywanych przez dziecięce drużyny na terenie całej Polski. Kibice, którym puściły nerwy, nie czekali na ten mecz cztery lata ani nie postawili na wygraną swoich ulubieńców grubych pieniędzy. Mowa o rodzicach, którzy obserwują w akcji swoje dzieci.
Na jednym z boisk przy ul. Karłowicza podczas meczu trampkarzy widzieliśmy sytuację, jak młody napastnik wbiegł w pole karne i upadł w starciu z obrońcą. Sędzia uznał, że nie było przewinienia i w tym momencie na boisko wbiegł rodzic, wyzywając arbitra od najgorszych. Szybko podbiegła do niego zażenowana pociecha mówiąc:
– Tatuś nie krzycz, ja sam się potknąłem…
Nie są to rzadkie sytuacje, lecz wręcz nagminne, o czym opowiada Marcin Adamski, wychowanek Floty Świnoujście (były piłkarz m.in. Zagłębia Lubin i ŁKS-u Łódź, mistrz Austrii i uczestnik Ligi Mistrzów w barwach Rapidu Wiedeń), który prowadzi w rodzinnym mieście Akademię Baltica, do której uczęszczają dzieci w wieku 5-14 lat.
– Na boisku dzieci muszą słuchać instrukcji trenerów, okrzyków kolegów z drużyny, a czasami także sędziego, a gdy do tego dołączają się rodzice, których komunikaty często są sprzeczne ze wskazówkami trenerów, dzieci czują się skołowane, a gra zamienia się dla nich w katorgę – mówi M. Adamski. – Rodzice oglądają ligę hiszpańską czy angielską i chcą, żeby ich pociechy też wymieniały setki podań i grały na podobnym poziomie koncentracji i zaangażowania, co jest oczywiście niemożliwe w tak młodym wieku.
Wspierajmy, nie krytykujmy
Przykładanie nadmiernej wagi do wyników osiąganych przez dziecko stało się w ostatnich latach problemem na dużą skalę. Nietrudno znaleźć w sieci filmiki z orlików, na których możemy usłyszeć zaprzeczenie idei pozytywnego kibicowania. Wpisujących się w ten negatywny trend opiekunów nazywa się nieoficjalnie „KOR-owcami”, czyli członkami Komitetu Oszalałych Rodziców. Zacietrzewieni dorośli są święcie przekonani, że to właśnie ich pociecha jest następcą Cristiano Ronaldo, a na przeszkodzie do osiągnięcia tego celu stoją wszyscy – zaczynając od rywali, na niekompetentnych (w ich odczuciu) trenerach i sędziach kończąc.
Jak twierdzi znany psycholog sportu, Paweł Habrat, głównym problemem opisywanego zjawiska jest fakt, że rodzice zwyczajnie zapominają o nadrzędnej wartości, jaką niesie ze sobą zapisanie dziecka do klubu sportowego. A jest nią przede wszystkim jego aktywizacja, pokazanie formy spędzania wolnego czasu będącego alternatywą dla gry na konsoli.
– Sport to także nauka pewnych wartości, które przydadzą się dziecku jako jednostce społecznej – mówi P. Habrat. – Te same zasady, które poznajemy uprawiając sport, często obowiązują także w szkole, na studiach czy w pracy. Zwłaszcza uprawianie dyscyplin zespołowych pozwala wejść w pewne role społeczne i uczyć się chociażby działania w grupie, przyjmowania roli lidera, wpaja także szacunek dla autorytetów.
Przykład z Olimpii
Dobrymi kibicami mogą szczycić się zawodniczki UKS Olimpii Szczecin. Żeńskie drużyny szczecińskiego klubu w ostatnich dwóch edycjach turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” docierały do Finału Ogólnopolskiego, gdzie wpierała ich liczna i głośna grupa rodziców oraz znajomych.
– Na każdy wyjazd udaje nam się zebrać w minimum 15-16 osób – mówi nam Grzegorz Rybiński, ojciec jednej z zawodniczek. – Niezależnie, czy chodzi o wyjazdy wojewódzkie czy ogólnopolskie. W minionym roku pojechaliśmy za drużyną nawet na do Danii i Szwecji. Najtrudniejsze logistycznie są oczywiście te turnieje w środku tygodnia, które wymagają zorganizowania sobie wolnego w pracy. Ale dla naszej drużyny warto się poświęcić.
Wsparcie z trybun doceniają nie tylko dzieci, a zauważa to także Anita Piekarek, trenerka żeńskich drużyn Olimpii.
– Nasza ekipa jest naprawdę bardzo zgrana, w dużej mierze dzięki zaangażowaniu rodziców – mówi A. Piekarek. – Oni sami często inicjują niektóre spotkania, nie tylko te związane z samym sportem. Relacje łączące trenerów, dzieci i ich opiekunów wykraczają już poza ramy samego futbolu, co jest znakomite.
Duży wpływ na postawy rodziców mają sami trenerzy i ich relacje z opiekunami dzieci.
– Rolą szkoleniowca w tym przypadku jest także edukacja dorosłych – mówi M. Adamski. – W naszej akademii stawiamy na regularne spotkania, staramy się wpajać dobre nawyki. Uczymy dorosłych, że psychika dziecka nie jest jeszcze w pełni rozwinięta, by konstruktywnie poradzić sobie z krytyką bądź rozliczaniem za błędy.
(mij)