Piątek, 22 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Portowcy budowali potęgę Cupiała

Data publikacji: 17 listopada 2017 r. 10:38
Ostatnia aktualizacja: 17 listopada 2017 r. 15:25
Piłka nożna. Portowcy budowali potęgę Cupiała
 

W piątkowy wieczór Wisła Kraków podejmuje drużynę Pogoni Szczecin (początek meczu o g. 20.30). W roku 1997 krakowski klub przejął Bogusław Cupiał i nastał złoty okres krakowskiej piłki, na który wydatny wpływ mieli byli piłkarze Pogoni Szczecin.
 
Wisła byłych portowców zatrudniała bardzo chętnie i nie zawodziła się na nich. Pierwszym był Grzegorz Niciński, który jesienią 1997 roku nie miał nawet pewnego miejsca w składzie szczecińskiej drużyny, ale w Wiśle był pierwszoplanową postacią. W rundzie wiosennej roku 1998 zdobył dla Wisły pięć goli, w tym jednego w wygranym 3:0 meczu z Pogonią.

Rok później do Nicińskiego dołączył Olgierd Moskalewicz. Pogoń stała wówczas na krawędzi bankructwa i każdy transfer był dla niej wybawieniem. Na Moskalewiczu jednak nic nie zarobiła, bo wszystkie pieniądze z tytułu transferu trafiły na konto Urzędu Skarbowego, który zablokował konta Pogoni. Dyrektorem Pogoni był wtedy Krzysztof Lewanowicz, który nie miał zbyt wielkiego pola manewru.

- Sprzedaż Olka była wtedy naszym ratunkiem - wspomina będący dziś na emeryturze Lewanowicz. - Wynegocjowałem jeszcze dodatkowe 50 tys. zł i ostatecznie sprzedaliśmy go za 1 mln. 150 tys. zł.
 
Dłużnicy przejęli pieniądze
 
Pogoń niewiele jednak na tym transferze zarobiła, bo niemal całą sumę przejęli dłużnicy, których w tamtym czasie nie brakowało.

- To były inne czasy - kontynuuje Lewanowicz. - W klubie pracowało 5 osób, nie było dotacji z miasta, płaciliśmy za media, nie mieliśmy sponsorów, sprzedaż Olka była wybawieniem.

Moskalewicz wiosną 1999 roku zdobył dla Wisły cztery gole, ale aż połowę z nich wbił Pogoni. Potem okazało się, że piłkarz ten szczególnie mobilizował się właśnie na mecze ze swoim byłym klubem, któremu strzelał bramki, jak na zawołanie.

W sierpniu 1999 Wisła podejmowała Pogoń po pięciu wygranych z rzędu. Tytuł mistrzowski wywalczyła z 17 punktową przewagą nad wicemistrzem Polski. Trenerem zespołu był wtedy Franciszek Smuda, który po zremisowanym 1:1 meczu z Pogonią mocno się zdenerwował na krakowskich dziennikarzy.

- Nie wolno się śmiać z drużyny, która od czasu do czasu nie wygra meczu - grzmiał na konferencji prasowej po spotkaniu, w którym gola dla miejscowych zdobył Moskalewicz.
 
Dwa gole Wiechowskiego
 
Wisła nigdy wcześniej, ani później nie była takim hegemonem krajowych rozgrywek. Dopiero Pogoń przerwała jej passę kolejnych wygranych. Wiosną 2000 roku Pogoń podejmowała Wisłę u siebie i znów dał nam się we znaki Moskalewicz. Strzelił gola na 0:1, a spotkanie zakończyło się remisem 3:3.

Dramatyczne mecze oba zespoły stoczyły w sezonie 2000/01. Najpierw Pogoń pokonała w Krakowie Wisłę 2:1 po bramkach Sergiusza Wiechowskiego, a w Szczecinie zremisowała bezbramkowo, a rzutu karnego dla Wisły nie wykorzystał Tomasz Frankowski. Jego strzał obronił Radosław Majdan.

W obu tych spotkaniach grał były piłkarz Wisły - Grzegorz Kaliciak, który później skazany został za korupcję i inne wybryki kolidujące z prawem. Rozegrał w Pogoni 22 mecze i strzelił 2 gole. Potem wrócił do Wisły Kraków, a stamtąd został dyscyplinarnie zwolniony. Został zatrzymany przez krakowską policję o 5 rano z pistoletem gazowym w ręku, na który nie miał pozwolenia. Groził nim i niebezpiecznie wymachiwał. Był pod dużym wpływem alkoholu.
 
Ostre słowa Moskalewicza
 
Moskalewicz opuścił Wisłę jesienią 2001 roku w atmosferze skandalu. Publicznie wypowiedział się na temat krakowskich działaczy, których nazwał laikami. Riposta Bogusława Cupiała była natychmiastowa. Piłkarz został zdyskwalifikowany, a następnie był zmuszony szukać nowego klubu.

Nie pomógł fakt, że był czołowym piłkarzem drużyny i miał nawet szanse wyjazdu na finały mistrzostw świata do Korei Południowej. Choć miał dopiero 27 lat, jego kariera uległa wyraźnemu zahamowaniu i nigdy już nie zbliżył się do sukcesów, jakie osiągał w Wiśle.

- Dziś bez sensu jest „grzebać w trupach" - mówi o tamtym zdarzeniu Moskalewicz. - Powiedziałem co powiedziałem i poniosłem konsekwencje.

Rok później z Pogoni Szczecin do Wisły Kraków trafił Maciej Stolarczyk. Miał już 30 lat, ale jak się później okazało 5 następnych lat było dla niego najlepszymi w całej piłkarskiej karierze.

- Po trzydziestce zawodowy piłkarz nie powinien już liczyć lat, lecą one bardzo szybko, a zdrowia jest coraz mniej - w takim tonie wypowiadał się jeden z bardziej zasłużonych piłkarzy Pogoni w momencie przejścia do Wisły.

- Maciej Stolarczyk jest tym piłkarzem, który w trudnych chwilach zawsze potrafi zmobilizować zespół - tak wypowiadał się o nim Mirosław Szymkowiak, pamiętający byłego gracza Pogoni ze wspólnych występów w Wiśle.
 
Życie zaczyna się po trzydziestce
 
Los uśmiechnął się do niego w wieku 30 lat. Propozycję gry w Wiśle złożył mu sam Henryk Kasperczak. Stolarczyk trafił na najlepszy okres gry tej drużyny, gdy ta eliminowała z pucharu UEFA Parmę i Schalke 04. Stolarczyk grał wtedy w reprezentacji, potem trzy razy zdobywał mistrzostwo Polski. Był bliski awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

- Byłem bliski porozumienia się z Pogonią. Szybko jednak okazało się, że perspektywa gry w drugiej lidze jest nierealna, a w tym czasie przyszła bardzo atrakcyjna oferta z Bełchatowa - wspominał przed laty Stolarczyk.

W latach 2004-06 w Wiśle grał też Radosław Majdan. Na stadionie szczecińskim po raz pierwszy w roli przeciwnika Pogoni wystąpił 12 września 2004 roku i przyczynił się poważnie do klęski portowców aż 0:5.

Gra portowców nie wyglądała tak źle, jak wynik, ale w bramce Wisły kapitalnie spisywał się Majdan, a defensywa portowców utworzona po raz pierwszy w historii przez czterech Brazylijczyków (Giuliano, Mauro, Julcimar, Rodrigo) popełniała dziecinne błędy.
 
Pietrzak za Panika
 
Wiosną 2005 roku Pogoń z Wisłą grały w ćwierćfinale pucharu Polski. W Szczecinie padł bezbramkowy remis i był to pierwszy mecz w roli trenera dla Bogusława Pietrzaka, który zastąpił na tym stanowisku zdymisjonowanego Bohumila Panika.

W rewanżu faworytem była Wisła, ale to Pogoń była bliższa wygranej i wyeliminowania niemal pewnego już mistrza Polski. Na 10 minut przed końcem Edi Andradina został ewidentnie sfaulowany w polu karnym przez Majdana, ale sędzia Robert Werder pozostał niewzruszony.

5 minut później Tomasz Kłos zdobył zwycięską bramkę dla Wisły pieczętując awans krakowskiego klubu do półfinału pucharu Polski. Kilka lat później wspomniany Werder został skazany za korupcję, a po meczu niemal szalał ze złości Antoni Ptak - właściciel Pogoni.

- Polskim futbolem rządzą sędziowie - mówi wtedy nie bez powodu. - Robią co chcą i czynią to za przyzwoleniem prezesa PZPN, Michała Listkiewicza. ©℗ Wojciech Parada

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Chyba dlatego...)))))
2017-11-17 15:16:58
Jak ta Wisla dostala w Szczecinie az 6-0 to juz wtedy wiedzieli pewnie zeby oprzec sie na Pogoni ..Cale szczescie ze brali wylacznie tych gorszych..
goal
2017-11-17 11:41:49
Cupiał to ten, który z Załomia nie zostawił nawet kamienia.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA