Poniedziałek, 29 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Pochwały od Ciszewskiego (ROZMOWA)

Data publikacji: 04 grudnia 2017 r. 18:00
Ostatnia aktualizacja: 05 grudnia 2017 r. 10:42
Piłka nożna. Pochwały od Ciszewskiego (ROZMOWA)
 

Rozmowa ze srebrnym medalistą mistrzostw Europy juniorów Markiem Siwą, byłym piłkarzem m.in. Pogoni i Stali Stocznia

Ówczesny reprezentant Polski juniorów w piłce nożnej Marek Siwa przyjechał do Pogoni Szczecin z dalekiego Szczytna w 1978 roku jako niespełna 18-latek.

– Jakim sposobem znalazł się pan w morskim klubie?

– Z tego co wiem, polecił moją osobę trener Marek Śledzianowski, a później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Reprezentacja Polski juniorów grała Turniej Przyjaźni w Poznaniu i tam przyjechał po mnie ówczesny kierownik Pogoni, świętej pamięci Ryszard Mańko, zabrał mnie spod hotelu i przywiózł do Szczecina. Byłem zdecydowany, bo był to dla mnie duży sportowy awans, ale może gdybym się dłużej zastanowił, to wybór padłby na inny klub, bo wtedy Pogoń nie należała do potentatów ekstraklasy.

– Jak wyglądała adaptacja w grodzie Gryfa?

– Na początku klub szukał dla mnie mieszkania, ale ostatecznie skończyło się na pokoju w hotelu robotniczym Zarządu Portu przy ulicy Felczaka, gdzie dziś jest obecnie Urząd Skarbowy. Warto dodać, że na przekór nazwie miałem tam świetne warunki mieszkaniowe. Bardzo odpowiadała mi ta lokalizacja, bo było blisko do WDS-u, gdzie można było zjeść smaczne posiłki. Ponadto w tamtejszym hotelu mieszkało wielu sportowców, głównie bokserów, siatkarzy, kolarzy i piłkarzy ze Stali Stocznia. Z wieloma szybko się zaprzyjaźniłem, co później mi pomogło, gdy poszedłem grać na Bandurskiego. W Pogoni zaś najbardziej zaprzyjaźniłem się z Jarkiem Biernatem, który dziś jest trenerem w Niemczech, ale na przyszłoroczną Wielkanoc wybiera się do Szczecina, więc liczę na miłe spotkanie. Zwiedzałem sukcesywnie portowe miasto, ale na pieszo, bo podczas szczecińskiego etapu kariery nie dorobiłem się samochodu. Mieli je zresztą nieliczni, z tego co pamiętam Leszek Wolski i Zbigniew Kozłowski, a trochę nieoczekiwanie posiadaczem malucha był też mój rówieśnik Darek Krupa, który woził nas na obiadki do „Chiefa”. Zarabialiśmy dobrze, stać nas było na zakupy w „Peweksie”, ale wypłaty nie były astronomiczne. Miałem portowy etat i zarabiałem tyle, co normalni pracownicy, tyle że do portu nie musiałem przychodzić i były też ekstra dodatki oraz premie meczowe.

– Decyzja o przyjściu do Pogoni okazała się trafiona?

– Z początku wszystko na to wyglądało, ale niedługo przyszło nieszczęście, bo po remisie 1:1 z Polonią Bytom na Twardowskiego, Pogoń została zdegradowana z ekstraklasy. W kolejnym sezonie ledwo się utrzymała na jej zapleczu, a po dwóch latach powróciła do grona najlepszych, ale naprawdę przy sporym szczęściu. Dla mnie zaś, przez spadek do II ligi, zawaliła się reprezentacyjna kariera, a przypieczętował to fakt, że dotychczasowy selekcjoner Henryk Apostel zrezygnował z pracy z kadrą i zastąpił go Waldemar Obrębski. Jako medaliści mistrzostw Europy juniorów wywalczyliśmy przepustki na młodzieżowe mistrzostwa świata do Australii i gdy odpadłem z tej ekipy, było to dla mnie totalną porażką.

– Później były mistrzostwa Europy juniorów rozgrywane w 1980 roku w NRD, które zakończyły się srebrnym medalem.

– Nie wszystko już dokładnie pamiętam z tej imprezy, ale mecze rozgrywane były w Lipsku i okolicach, a w grupie odnieśliśmy trzy zwycięstwa. Najpierw pokonaliśmy RFN 3:2, a ja zdobyłem trzecią bramkę z rzutu wolnego strzałem w okienko. Później pokonaliśmy Rumunię 1:0, z którą wcześniej regularnie przegrywaliśmy, a na koniec wygraliśmy z Finlandią 2:0. W półfinale zwyciężyliśmy z Włochami 2:0, a ja w tym spotkaniu otrzymałem drugą żółtą kartkę na mistrzostwach i dlatego finał musiałem oglądać z ławki rezerwowych. Ostatecznie ulegliśmy Anglii, ale rozstrzygnięcie padło dopiero w końcówce dogrywki. Dowiedziałem się później, że w czasie telewizyjnej transmisji nasz legendarny komentator Jan Ciszewski wspomniał, iż brakowało mojej osoby… A grało wtedy sporo znanych później piłkarzy, jak choćby Dariusz Dziekanowski, Piotr Skrobowski, Waldemar Matysik, Zbigniew Kaczmarek, Piotr Rzepka, Robert Gaszyński czy Dariusz Wdowczyk. Z tym ostatnim rozmawiałem podczas treningu drużyny oldbojów, gdy nie tak dawno pracował w Pogoni, ale gdy mieliśmy się spotkać, to niespodziewanie został zwolniony i wyjechał.

– W piłce tak bywa. A jak toczyła się pańska kariera w Pogoni i kolejnych klubach?

– Nie było wtedy wszechobecnych menedżerów jak obecnie, co utrudniało rozwój kariery, ale miało też chyba pewne dobre strony. Ściągał mnie do klubu trener Konstanty Pawlikaniec, który mówił, że wiąże ze mną spore nadzieje, ale szybko pożegnał się z Pogonią. Później u Jerzego Kopy grałem bardzo dużo, ale gdy przyszedł Eugeniusz Ksol, już zdecydowanie rzadziej pojawiałem się na boisku. Rozumiałem tę sytuację, bo była nas wtedy bardzo duża grupa młodzieży, a wiadomo, że w ligowym zespole może być dwóch młodych, no maksymalnie trzech, bo inaczej taki dziecinny zespół nie dałby rady nawiązać walki z doświadczonymi rywalami. Były kolega klubowy, świętej pamięci Andrzej Krawczyk, który przeszedł do Stali Stocznia, namawiał mnie, by iść w jego ślady, bo stoczniowcy grają w czołówce i jest wielu dobrych graczy, jak Marek Kalisz, Jerzy Mostowski. Janusz Makowski, Leszek Żygielewicz, Stefan Czerbiński, Jerzy Parada, Jerzy Hawrylewicz, Adam Benesz, czy Czesław Jakołcewicz. Miałem ciągle ekstraklasowe ambicje, ale pomyślałem, że na 2-3 lata mogę się przenieść. Ten okres wydłużył się jednak aż o dwa lata, bo musiałem odbyć służbę wojskową w WOP-ie przy ulicy Żołnierskiej. Do ekstraklasy powróciłem jako dojrzały piłkarz, grając pięć lat w Olimpii Poznań.

– Nie było w planach zagranicznego transferu?

– Skorzystałem z okazji wyjazdu na testy do III-ligowego francuskiego klubu ze Strasburga, choć właśnie wtedy byłem dopiero co po kontuzji złamanego kłykcia biodrowego, bo propozycja była bardzo intratna finansowo. Klub nie miał aspiracji awansu, ale często bardzo wysoko dochodził w Pucharze Francji, a grało w nim sporo I-ligowców, w tym ponad 50-krotny reprezentant Francji Didier Six. Na treningach ćwiczyłem z nim w parze i on mocno optował za moim transferem, a z jego opinią się liczono. Niestety, papiery z Olimpii i PZPN-u nie dotarły… Byłem rozżalony, ale trochę przez przypadek znalazłem kluby w Berlinie, gdzie mimo konkurencji piłkarzy z Bałkanów, Afryki i Europy Wschodniej, grałem przez pięć lat, najpierw w dzielnicy Pankow, a później w Spandau, by na 100-lecie tego klubu uczestniczyć w jubileuszowym meczu z Bayerem Leverkusen ze słynnym Rudi Völlerem. Kontuzja złamanego paliczka przekreśliła jednak wyczynową karierę, więc postanowiłem wrócić w pobliże darzonego sentymentem Szczecina, zamieszkując na ekologicznym osiedlu w Przecławiu.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Kaczor
2017-12-05 10:22:17
Marek,odrobina szczerości przydała by się.Gdybyś "prowadził się" jak n.p. Marek Leśniak,to byłbyś WSPANIAŁYM piłkarzem.Ja pamiętam nasze,wspólne chlanie"alpag".
poznaniak
2017-12-04 18:24:40
Tak... wspominki wam już tylko zostały, ale nie martwcie się, w 1 lidze też będzie fajnie. Odpadnie problem stadionu - sami zobaczycie, że są gorsze.
guciu
2017-12-04 18:13:54
Brawo bramka pamiętny mecz 13 maja 1984 roku z Szombierki Bytom 8:1 w Szczecinie 1 liga piłki nożnej runda rewanżowa wiosna szkoda że nie dłużej w Pogoni.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA