W niedzielę piłkarze Pogoni Szczecin podejmują na własnym boisku Górnika Zabrze (początek meczu o g. 15), jeden z najbardziej utytułowanych klubów w dziejach polskiej piłki nożnej. Historia spotkań Pogoni Szczecin z Górnikiem Zabrze jest dla naszego klubu wyjątkowo niekorzystna. Trudno się jednak temu dziwić. Górnik szczególnie w latach 60 był poza wszelką konkurencją.
Obie drużyny po raz pierwszy zmierzyły się w roku 1959. Portowcy byli beniaminkiem, a Górnik zaliczał się do faworytów rozgrywek. W drugiej połowie lat 50 ubiegłego wieku to była nowa siła w polskim futbolu, a w sukcesach wydatnie pomagał Ernest Pohl – rekordzista pod względem zdobytych bramek w ekstraklasie.
- Był świetny pod każdym względem – wspomina Eugeniusz Ksol, który poznał się z Pohlem, gdy obaj dostali powołanie do wojska. - Razem byliśmy w Legii, on tam został na dłużej, a ja wylądowałem w Zawiszy. Był dobrym kolegą, nie stronił od alkoholu, ale na boisku zawsze bezbłędny.
Wyjazdowy debiut w Zabrzu
Tak się składa, że Pogoń swój pierwszy w historii mecz w pierwszej lidze na wyjeździe rozegrała właśnie w Zabrzu.
- Jechaliśmy tam jak na pożarcie – wspomina Ksol. - Oni byli lepsi pod każdym względem. Prócz Pohla mieli w składzie takich piłkarzy, jak Floreński, czy Lentner. Połowa z nich, to byli reprezentanci Polski.
Szczecinianie zaprezentowali się jednak nieźle. Przegrali co prawda 1:3, ale wstydu nie przynieśli. Dwa gole dla zwycięzców zdobył Pohl, który sezon zakończył z tytułem króla strzelców. W 22 spotkaniach zdobył 21 goli.
Pogoń po raz pierwszy gościła Górnika w rewanżowej rundzie i też przegrała 1:3. Górnik szczególnie w rundzie rewanżowej grał fenomenalnie. W 12 spotkaniach tylko raz zremisował – w Chorzowie z Ruchem. Pozostałe mecze pewnie wygrał i z dużą przewagą wywalczył tytuł mistrza Polski.
- Pohl był piłkarzem kompletnym – komplementuje byłego napastnika Górnika, Bogdan Maślanka, w latach 60 podpora Pogoni Szczecin. - Zawsze grał trochę cofnięty, nie tylko strzelał, ale znakomicie rozgrywał, myślę, że talentem nie ustępował Lubańskiemu.
Pohl przewodnikiem gwiazd
Właśnie Pohl wprowadzał do drużyny takich piłkarzy, jak Włodzimierz Lubański, Zygfryd Szołtysik, Erwin Wilczek, czy Jerzy Musiałek. Tak się składa, że dwaj pierwsi debiutowali w reprezentacji w meczu rozgrywanym w Szczecinie. Polska rozgromiła wtedy Norwegię 9:0 i była to pierwsza konfrontacja polskiej reprezentacji na szczecińskim stadionie. Lubański w debiucie zdobył trzy gole, a Szołtysik o jednego mniej.
- Trzy dni przed tym meczem rozgrywaliśmy towarzyski pojedynek z kadrą – wspomina B. Maślanka. - Zremisowaliśmy 1:1, ale ani Szołtysik, ani Lubański nie zrobili na mnie szczególnego wrażenia.
Rok wcześniej – jesienią 1962 roku Lubański debiutował w ekstraklasie – miało to miejsce również w Szczecinie, ale nie na stadionie Pogoni, lecz w Lasku Arkońskim. W sezonie 1962/63 najsilniejszym szczecińskim klubem była bowiem Arkonia, która nie dała rady Górnikowi z 15 letnim Lubańskim w składzie i przegrała 1:3.
Mistrz 5 razy z rzędu
W latach 1962-67 Górnik pięć razy z rzędu zdobywał tytuł mistrzów Polski. Do dziś żaden polski klub nie potrafi zbliżyć się do tego osiągnięcia. Mało tego, wygrywał z zadziwiającą łatwością i z ogromną przewagą nad konkurentami.
- Górnik był wtedy takim zespołem, że inne drużyny mogły z nim konkurować tylko przez 20 minut gry – mówi B. Maślanka. - Potem dominowali już wyraźnie i praktycznie robili, co chcieli.
Nic zatem dziwnego, że broniąca się przeważnie przed spadkiem Pogoń w konfrontacji z zabrzanami stawiana była raczej na straconej pozycji. Jesienią 1964 roku dokonała jednak rzeczy wydawało się niezwykłej. Pojechała do Zabrza po pewną porażkę.
W czterech poprzednich wyjazdowych potyczkach przegrywała tam za każdym razem i traciła średnio po cztery gole na mecz. A mimo to sprawiła niespodziankę. Zremisowała 1:1 po golu Bogdana Maślanki. To był jednocześnie setny gol Pogoni w historii jej występów w ekstraklasie.
- Grałem wówczas na pozycji defensywnego pomocnika – wspomina B. Maślanka. - Pamiętam, że zagraliśmy klepkę z Hubertem Fiałkowskim i znalazłem się w sytuacji sam na sam z Hubertem Kostką. To była ładna bramka. Górnik trochę się zdziwił, ale nie potrafił już odpowiedzieć choćby jednym golem.
Szczeciński akcent w Czarnych
Pogoni ten remis niewiele pomógł, bo miała fatalną rundę wiosenną i spadła do drugiej ligi. Jesienią 1964 odpadła też z rozgrywek o puchar Polski, przegrywając na wyjeździe z drużyną z klasy okręgowej – Czarnymi Żagań 1:2. Jak się później okazało, był to początek drogi małego wojskowego klubiku na ziemiach odzyskanych, który zatrzymał się dopiero w finale, przegrywając z wielkim Górnikiem 0:4.
Mało kto pamięta, że trenerem Czarnych był wówczas Jan Dixa – jeden ze szczecińskich pionierów, który organizował futbol w naszym mieście i był historycznym, bo pierwszym trenerem Pogoni w roku 1950 (występowała wtedy pod nazwą Związkowiec).
Dixa urodził się w niemieckim Gelsenkirchen. Był działaczem, sędzią i trenerem. Wraz ze Stefanem Żywotko, Marianem Suchogórskim i Kazimierzem Górskim kończył pierwszy kurs trenerski w powojennej Polsce.
- To był kwiat polskiej myśli szkoleniowej - wspomina po latach Stefan Żywotko. - Przez wiele lat absolwenci tego kursu wytyczali piłkarskie trendy w naszym kraju.
Znajomość z reprezentacji juniorów
Dixa świetnie znał kilku piłkarzy wielkiego Górnika, bo wcześniej był trenerem reprezentacji Polski juniorów i miał na pewno wpływ na dalszą karierę tych piłkarzy. Niewiele jednak mu to pomogło, bo Czarni w finale przegrali.
W roku 1966 Pogoń powróciła do ekstraklasy, a szczecińscy kibice zastanawiali się, jak sobie poradzi z wielkim Górnikiem. Obie drużyny miały się spotkać w 10 kolejce spotkań, a Pogoni nikt nie dawał najmniejszych szans. Do meczu przystępowała po serii pięciu spotkań bez zwycięstwa, a Górnik wręcz przeciwnie – w sześciu poprzednich pojedynkach ani razu nie przegrał.
Szczecińska publiczność była jednak świadkiem historycznego wydarzenia, bo portowcy wygrali z Górnikiem po raz pierwszy w historii – po serii 10 meczów bez zwycięstwa. Ograli mistrzów Polski 1:0, a decydującego o zwycięstwie gola strzałem bezpośrednio z rzutu rożnego zdobył Jerzy Krzystolik. Marian Kielec wdał się w polu karnym w przepychankę z Hubertem Kostką, zablokował go i uniemożliwił skuteczną interwencję.
Gol w debiucie Gorgonia
W rewanżu Górnik wygrał 3:1, a jedną z bramek zdobył debiutujący 18 letni Jerzy Gorgoń.
- Pamiętam, że po tamtym meczu śmialiśmy się, że grał w tej świetnej drużynie jakiś olbrzym, który nic nie umiał – wspomina B. Maślanka. - Po latach okazało się jednak, że był to fantastyczny piłkarz, a my go bardzo źle oceniliśmy po pierwszym kontakcie.
Rok później portowcy rozpoczęli sezon fantastycznie. Po czterech kolejkach mieli na koncie dwie wygrane i dwa remisy i nie stracili żadnej bramki. Nic dziwnego, że do spotkania z broniącym tytułu Górnikiem przystąpili z wielką wolą walki. Wygrali 2:0, ale jak przyznaje B. Maślanka, musieli uciekać do nie zawsze wyszukanych metod.
- Podczas jednej z akcji Górnika, Lubański urwał mi się i nie mogłem go dogonić – wspomina Maślanka. - Dogoniłem go tuż przed polem karnym, złapałem za koszulkę i powaliłem na ziemię. Sędzia podyktował rzut wolny, a mi pokazał żółtą kartkę – jedyną, jaką otrzymałem w karierze. Według obecnych przepisów otrzymałbym czerwoną kartkę. ©℗ Wojciech Parada