Niezwykle intensywny weekend miał Marcin Lewandowski. Pochodzący z Polic i wspierany przez Grupę Azoty lekkoatleta w sobotę w Paryżu na mityngu Ligi Diamentowej poprawił rekord Polski na 1500 m (3:31.95), a dzień później w Radomiu zdobył tytuł mistrza Polski.
- Myślę, że tego rekordu Polski nikt mi już nie zabierze, no chyba, że ja go jeszcze poprawię. Od dwóch lat mamy z trenerem swój wewnętrzny projekt, który nazywa się Tokio 3.30. I to jest do zrobienia. Nawet wczoraj mogłem tego dokonać, ale popełniłem zbyt wiele błędów. W Paryżu stawka biegu była bardzo wyrównana i między trzecim a dziesiątym zawodnikiem, czyli mną było 0,7 s. Wpadliśmy na metę jedną ławą. Co tylko świadczy o tym jak wyrównany jest teraz poziom na świecie. Prawda jest taka, że moi rywale w tym momencie stracili swój atut - ich nadzieją było zgubić mnie na tempo biegu, a teraz już wiedzą, że ja też to wytrzymam, a w końcówce jestem jednym z najszybszych - komentował rekordowy bieg w Paryżu Marcin Lewandowski.
Bieg po rekord kosztował Lewandowskiego nie tylko dużo fizycznie, ale i wyszedł ze stadionu mocno poobijany.
- Miałem mieć założone osiem szwów, ale nie zgodziłem się, bo wiedziałem, że w niedzielę muszę znowu biec. Bardzo ciężki bieg, dużo przepychanek. Fajnie, że potrafiłem odnaleźć się w takiej sytuacji i zrobiłem swoje - komentuje Marcin Lewandowski
Bieg w stolicy Francji był wyczerpujący, ale zawodnik nie miał też czasu na odpoczynek, bo o 4.30 rano miał już wyjazd na lotnisko. Przyleciał do Warszawy, skąd samochodem dotarł do Radomia. W niedzielne popołudnie wystartował na mistrzostwach Polski i sięgnął po złoto krajowego czempionatu na dystansie 1500 metrów. (woj)
Fot. R. Pakieser