Rozmowa z Mateuszem Miłkiem, zawodnikiem Grupy Kolarskiej Piast Szczecin
W Plebiscycie Sportowym naszej redakcji Odkryciem Roku uznano Mateusza Miłka, młodego kolarza GK Piast Szczecin, który już niedługo, bo 26 stycznia, będzie obchodził swoje 19. urodziny.
- Które z ubiegłorocznych osiągnięć uważasz za swój największy sukces?
- Najwyżej cenią czwarte miejsce w sprincie indywidualnym, wywalczone podczas torowych mistrzostw świata juniorów rozgrywanych w Szwajcarii. Czuję też jednak trochę niedosytu, bo do medalu zabrakło niewiele. W pierwszym wyścigu o brązowy medal Kanadyjczyk Stefan Ritter wyprzedził mnie dosłownie o milimetry i sędziowie musieli oglądać zdjęcia, by dopiero na ich podstawie wyłonić zwycięzcę. Dobrym wynikiem na szwajcarskich mistrzostwach było też piąte miejsce w keirinie, czyli wyścigu za motorem.
- Na medalowe lokaty też jednak nadszedł czas w 2016 roku...
- Cenny medal zdobyłem podczas młodzieżowych mistrzostwa Europy rozgrywanych na torze we Włoszech, a krążek ten wywalczony w sprincie indywidualnym był koloru srebrnego. Po dość wyrównanej walce o złoto, nieco lepszym okazał się czeski kolarz Martin Ćechman. Moje srebro było podwójne, bo wicemistrzostwo w sprincie drużynowym wywalczył tam także polski zespół, a wśród czwórki reprezentacyjnych zawodników, oprócz mnie był jeszcze między innymi mój kolega klubowy Dawid Jankowski. Walka z Rosjanami o główną nagrodę była zacięta, a czasowa różnica nie przekraczała sekundy.
- A jakie były osiągnięcia na polskich torach?
- W zakończonym niedawno roku wystartowałem już seniorach i w rywalizacji Elity z drużyną klubowych sprinterów zostałem wicemistrzem kraju. Rywalizowałem jednak głównie w młodzieżowych mistrzostwach Polski i tam wywalczyłem złoto w keirinie oraz w drużynie sprinterów, a w sprincie indywidualnym zostałem wicemistrzem Polski.
- Jak rozpoczęła się kolarska przygoda?
- Trochę przypadkowo w rodzinnych Dobrzanach poszedłem z kolegami do miejscowego klubu Zorza, a miałem wtedy 11 lat. Były to początki, a nie wiedziałem jeszcze, czy będę jeździł na torze, po szosie, czy w górach. Moim pierwszym trenerem był Jan Kusztykiewicz. Później przeniosłem się do BoGo Szczecin, a stamtąd do Piasta, w którym trenuję do dziś. Tak na poważnie kolarstwem zajmuję się jednak dopiero od czterech lat.
- Trudno nam się było w poniedziałek dodzwonić...
- Nie odbierałem telefonu, bo byłem za kółkiem w długiej samochodowej podróży z podstargardzkiego Sulina do Żyrardowa, gdzie uczęszczam do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, a ferie niestety, właśnie się skończyły.
- Szybko dorobiłeś się prawa jazdy.
- Zdałem egzamin już w kwietniu ubiegłego roku i to bez problemów, bo zarówno testy, jak i jazdę za pierwszym podejściem.
- Jak wygląda twój przeciętny szkolno-treningowy dzień w Żyrardowie?
- Wstaję o siódmej rano i po śniadaniu o godzinie 7.40 zaczynam lekcje, by o wpół do jedenastej rozpocząć 2,5-godzinny trening. Druga tura lekcji rozpoczyna się o godzinie 13.40, a trzy godziny później mam kolejny trening. Po kolacji około godziny 19 mam czas na naukę własną, a najpóźniej o godzinie 22 idę spać, bo po tak wyczerpującym dziennym reżimie, nie mam już siły na nic więcej.
- Często odwiedzasz Szczecin?
- Obecnie naprawdę sporadycznie, choć wcześniej przez dwa lata mieszkałem w Internacie Zespołu Szkół Towarzystw Salezjańskich przy ulicy Ku Słońcu. Częściej niż w stolicy województwa bywam zaś w Dobrzanach, Stargardzie i Sulinie. W grodzie Gryfa byłem jednak ostatnio, bo tam właśnie witałem Nowy Rok na Jasnych Błoniach imieniem Jana Pawła II, w towarzystwie swojej dziewczyny, Julity Jagodzińskiej, która zajmuje się tym samym sportem co ja w klubie Tarnovia Tarnowo Podgórne i jest reprezentantką Polski oraz medalistką mistrzostw Europy. Zabawa sylwestrowa była bardzo fajna, ale bez szaleństw, bo nie mogłem skusić się na alkohol, gdyż czekała mnie długa jazdy samochodem...
- Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)