"Wyklęci: fakty i mity" - pod takim hasłem szczeciński oddział Instytutu Pamięci Narodowej zorganizował spotkanie poświęcone żołnierzom podziemia niepodległościowego. Niedawno, pierwszego marca, świętowaliśmy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Przed 1989 rokiem zajmowanie się antykomunistycznym ruchem partyzanckim było z oczywistych względów skrajnie trudne - o czym przypomniał dr Maciej Korkuć z krakowskiego IPN. Pojawiały się publikacje w drugim obiegu - ważne, ale o ograniczonym wpływie na pamięć społeczną. Upadek komunizmu wcale nie sprawił, że badania na ten temat można było podejmować bez żadnych problemów.
Jeszcze w roku 1995 starając się o materiały nt. podziemia niepodległościowego, musiałem prosić o zgodę funkcjonariuszy UOP, którzy zarządzali archiwum. Jak się potem okazało, byli to funkcjonariusze, którzy w czasie komunizmu robili najgorszą robotę - mówił Korkuć. - To byli ludzie od akcji specjalnych, od wywożenia opozycjonistów do lasu i zostawiania ich przykutych nago do drzewa, od przecinania linek hamulcowych. Jeden z nich, jako szef archiwum UOP w Krakowie, decydował o tym, czy mam dostęp do akt, czy nie. Niektórzy mieli dostęp szerszy, niektórzy dostawali dwie kartki z dwustustronicowej teczki. Tak naprawdę nie było dostępu do materiałów operacyjnych, do materiałów źródłowych. Przez całą pierwszą dekadę walczono, żeby archiwa nie były zamknięte, żeby nie było w Polsce wariantu rosyjskiego. Pod tym względem rzeczywistą cezurą było powstanie IPN.
Naukowcy zgodzili się, że choć nazwa "żołnierze wyklęci" powinna dalej funkcjonować, to bardziej precyzyjnym terminem jest "podziemie niepodległościowe". Dlatego że wskazuje na ciągłość walki najpierw z Niemcami, a potem z okupantem sowieckim. Ponadto sformułowania "żołnierze wyklęci" używano w kontrze do kłamstw komunistów na temat partyzantki, jest więc ono do pewnego stopnia uwikłane w nieaktualne spory.
- Od połowy 1944 roku, pomijając Powstanie Warszawskie, mamy zastój w polskim państwie podziemnym. Jest czekanie na to, co się zmieni - opowiadał prof. Piotr Niwiński z Uniwersytetu Gdańskiego. - Na początku 1945 roku mamy rozwiązanie struktur Armii Krajowej, które staje się bardzo bolesnym elementem dla większości konspiratorów i partyzantów, bo czują się opuszczeni. W 1945 mamy zwiększenie ilości walk, które mają pokazać, że Polacy dalej walczą o niepodległość. Są próby stworzenia siatek, które zastąpiłyby Armię Krajową, Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość jest wśród nich największe. Sfałszowanie wyborów w lutym 1947 jest przyjęte przez społeczeństwo z pewną obojętnością.
Zachód na to fałszerstwo nie zareagował, zauważył naukowiec. Stało się jasne, że wojna Europy z Sowietami, na którą liczyli partyzanci, nie wybuchnie. Sprawa wolnej Polski wydawała się przegrana. Dlatego prawie 80 tysięcy konspiratorów w ramach wielkiej amnestii ujawniło się. Pewne nadzieje odżyły w roku 1950, gdy do głosu doszło młodsze pokolenie.
- Wojna w Korei dała im pewne szanse na konflikt globalny - stwierdził Niwiński. - Infiltracja społeczeństwa przez służby komunistyczne była jednak zbyt silna. Początek lat pięćdziesiątych to ostateczne przetrącenie kręgosłupa polskiego podziemia niepodległościowego.
Uczestnicy debaty odnieśli się też do zarzutów dotyczących rzekomych przestępstw, jakich mieli dopuszczać się żołnierze podziemia niepodległościowego. Stwierdzili, że zbrodnie były absolutnym marginesem działalności konspiracyjnej, a proces pewnej kryminalizacji jest w warunkach wojennych nieunikniony. Poza tym z raportów UB wynikało, że partyzantów trudno jest dopaść, bo chronią ich lokalne społeczności. Gdyby żołnierze wyklęci byli przestępcami, nie mieliby szerokiego poparcia cywilów.
Spotkanie o podziemiu niepodległościowym poprowadził dr Paweł Skubisz, dyrektor szczecińskiego oddziału IPN. ©℗
Alan Sasinowski