Rozmowa z Melą Koteluk, piosenkarką, która na FAM-ę wróciła po latach jako uznana artystka mająca w dorobku dwa świetnie przyjęte albumy, a za plecami rzesze fanów. Występem zauroczyła niemal pełną widownię świnoujskiego amfiteatru im. Marka Grechuty, a nam opowiedziała m.in. o swoich pierwszych famowych poczynaniach.
- Wracasz na FAM-ę w szczególnym roku, bo przy okazji jej 45. jubileuszu. Dobrze pamiętasz swój pierwszy festiwal? Jakieś wydarzenia szczególnie utkwiły ci w pamięci?
- Pierwszy festiwal pamiętam jak przez mgłę. Byłam wtedy bardzo młoda i bardzo nieświadoma tego, co się dzieje wokół mnie, ale na pewno towarzysko był to ważny dla mnie czas. Podczas mojego pierwszego pobytu na FAM-ie brałam udział w koncercie piosenek autorstwa Jana Kondraka „Album rodzinny”. Było to dla mnie ciekawe doświadczenie i pamiętam ten występ bardzo dobrze. Towarzyszyli mi wtedy m.in. Rafał Fudalej, aktor, który teraz świetnie sobie radzi na scenach warszawskich teatrów, oraz Gosia Wojciechowska, aktorka i reżyserka. Trzymaliśmy się razem na FAM-ie. Z późniejszych edycji najbardziej pamiętam ostatni raz. Na co dzień mieszkałam wtedy w Anglii, ale przyjechałam specjalnie do Świnoujścia, żeby być na FAM-ie. Nie potrafiłam sobie tego odmówić. FAMA była dla mnie zawsze czasem intensywnego rozwoju, takim krokiem milowym. Kiedy przebywasz z ludźmi z kręgu literackiego czy muzycznego, rozwój jest wzmożony – bardzo to sobie ceniłam i na tym mi zależało. Ta ostatnia FAMA była dla mnie bardzo ważna jeszcze z innego powodu – wzięłam udział w koncercie z piosenkami Andrzeja Zauchy. Śpiewałam wtedy utwór „Jak na lotni", bardzo piękny zresztą, do którego mam ogromny sentyment.
Podczas tej samej edycji odbył się koncert „Komeda”, który koordynował Włodek Pawlik. Cudem udało mi się dołączyć do grona występujących na nim artystów z piosenką „Szara kolęda". Co ciekawe, tekst do niej powstał na FAM-ie, a napisała go Mirka Szawińska, która była poetką i taką naszą famową Osiecką. Z tym wiąże się ciekawa historia, bo Janusz Grzywacz postawił mi wtedy ultimatum – będę mogła wziąć udział w koncercie, przynależąc do innej sekcji, pod warunkiem, że zdobędę tekst, który napisała Agnieszka Osiecka do spektaklu „Śniadanie u Tiffany’ego”. Problem w tym, że znajdował się on w archiwach Teatru Komedia w Warszawie. Szukałam tego tekstu u Jerzego Satanowskiego, Agaty Passent. Niestety na próżno i już się nastawiłam, że skończę z niczym. Taką zrezygnowaną zobaczyła mnie Mirka Szawińska i postanowiła mi pomóc, pisząc tekst. Szczęśliwie został on zaakceptowany. Jest bardzo, bardzo piękny, zaczyna się od słów „Chodźmy łowić wiatr…” i wierzę w to, że będzie jeszcze szansa, by wyśpiewać go na scenie z muzyką Krzysztofa Komedy. Bardzo dobrze wspominam tę edycję FAM-y.
- Zapraszając na ubiegłoroczną, 44. edycję festiwalu, na swoim profilu na Faceboooku napisałaś, że „z FAM-y się nie wyrasta”. Podtrzymujesz?
- Tak, napisałam i podtrzymuję, bo to prawda! Z FAM-y się nie wyrasta, a ja mam wielki sentyment do Świnoujścia i do klimatu, który tworzą tutaj ludzie. To nie jest kwestia tylko i wyłącznie miasta, ale w znacznej mierze osób, które tu przyjeżdżają i są niesamowicie twórcze. To się bardzo wszystkim udziela. Panuje atmosfera karnawału. Odrywasz się od codzienności. Po tej krótkiej przeprawie promowej przenosisz się w inną czasoprzestrzeń i zaczynasz pracować w innym trybie. Wczoraj znów się tak poczułam, kiedy przyjechaliśmy do miasta. Tu jest inaczej niż w pozostałych nadmorskich kurortach, w których gramy i mam nadzieję, że kiedyś zostanie zorganizowany taki koncert dla warsztatowiczów-seniorów. Mam na myśli Gosię Wojciechowską, Jurka Połońskiego, który reżyserował spektakle podczas wielu edycji FAM-y, Rafała Fudaleja czy Anię Karamon i Olę Nowak. To była bardzo mocna i zżyta ze sobą ekipa. Pamiętam, że Magda Sowińska zrobiła wybitny koncert z tekstami uwielbianego przeze mnie Rafała Wojaczka. Być może mógłby być kiedyś jeszcze zagrany. Liczę na to głęboko.
- Niewiele ponad miesiąc temu we wrocławskiej Leśnicy można było oglądać cię w niezwykłym widowisku „Królowa wróżek: Sen nocy letniej”. Teatr jest ci wyjątkowo bliską formą?
- Powiem tak, kocham teatr i śledzę to, co się w nim dzieje. Natomiast, jeśli chodzi o moją osobistą działalność artystyczną, to niewiele jest w niej miejsca na teatr, bo należę jednak do grona tych bardziej realistycznych nadawców. Ale myślę sobie, że to jest fascynujące, bo czasami dystans jest nam bardzo potrzebny, a kiedy dostajesz jakąś rolę (tylko to jest uzależnione od materiału, który grasz), możesz się zdystansować, możesz używać innych środków wyrazu niż zazwyczaj. Ja w sztuce „Królowa wróżek: Sen nocy letniej” dostałam rolę Puka. Michała Znanieckiego, który reżyserował spektakl, poprosiłam, żeby spróbował osadzić mnie w muzycznym kontekście, bo jako amatorka nie czuję się aktorsko na siłach. To jest też reżyser niezwykle otwarty i szukający „żywego teatru”. Szuka amatorów, prawdziwych emocji, chce więcej, niż otrzymuje przez takie stricte higieniczne odegranie ról. Wydaje mi się, że o to mu chodziło i ja byłam drobną częścią tej historii, co sprawiło mi niesamowitą frajdę. Odczułam na własnej skórze, jak wpływa na człowieka rola, którą odgrywa. Jak myśląc o tym i nastrajając odbiornik na tę konkretną postać, przenika cię charakter tego bohatera. Była to dla mnie kolejna lekcja.
- Tegoroczne lato przebiega u ciebie bardzo intensywnie – trasa promująca krążek „Migracje", koncerty w ramach Męskiego Grania, występ na Woodstockowej scenie. Dostrzegasz gdzieś na horyzoncie zbliżający się odpoczynek? A może wyraźniej rysuje się na nim np. praca nad kolejnymi utworami?
- Jeszcze we wrześniu czeka nas sporo ciekawych przygód koncertowych. Między innymi gramy w Polanicy-Zdroju, w ramach drugiej edycji Festiwalu Marii Czubaszek. Bardzo się cieszę na tę okoliczność, bo mentalnie Maria Czubaszek jest mi niezwykle bliska. Jestem jej wielką fanką i uważam, że każda góra ma swój Czubaszek. Natomiast dopływamy też powoli... do brzegu i podjęłam decyzję o przerwie. Jesień będzie wolna, zima również. Myślę, że dopiero wiosną – choć to też nie jest jeszcze pewne – pojawimy się z jakimiś koncertami, ale teraz jest czas, żeby wykorzystać go na ułożenie wiedzy, którą zdobyliśmy przez ostatnie trzy lata intensywnej pracy, koncertowania i spotkań z ludźmi. Trzeba to zweryfikować, odpocząć, nabrać powietrza i zastanowić się nad tym, jak dalej funkcjonować.
- Czego życzyłabyś famowym debiutantom – tym, którzy są na festiwalu po raz pierwszy, by zaprezentować się szerszej publiczności?
- Na pewno niezależności myślowej, kreatywności i umiejętności obrony tego, co mają do zaprezentowania.
Rozmawiała Monika STOPCZYK (red. naczelna biuletynu FAM-y „Famiasto”)