Z zebrań miłośników sztuki operowej, w których uczestniczyło wiele kluczowych postaci szczecińskiej kultury drugiej połowy ub. wieku, zachowały się protokoły. Właśnie zostały wydane wraz z historycznym opracowaniem. Premiera owej publikacji o początkach teatru muzycznego w Szczecinie (czyli dzisiejszej Opery na Zamku), zatytułowanej: „U źródeł szczecińskiej sceny muzycznej. Protokoły posiedzeń Towarzystwa Miłośników Teatru Muzycznego (1956-1958)”, odbyła się w czwartek (10 marca) w Operze na Zamku.
W spotkaniu uczestniczyli: odpowiedzialni za redakcję książki - Jacek Jekiel, dyrektor Opery na Zamku i Krzysztof Kowalczyk, dyrektora Archiwum Państwowego, Eryk Krasucki z Instytutu Historii Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Aleksandra i Tomasz Nieżychowscy, córka i syn Jacka Nieżychowskiego, założyciela Towarzystwa Miłośników Teatru Muzycznego i pierwszego dyrektora Operetki Szczecińskiej.
Historia szczecińskiego teatru muzycznego sięga 1956 roku. Mówi się, że pomysł na tę instytucję powstał w nocy z 4 na 5 lipca 1956 roku w pociągu relacji Szczecin - Gdynia, w którym doszło do spotkania Jacka Nieżychowskiego z Romanem Szechterem, ówczesnym wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej w Szczecinie, a prywatnie wielkim melomanem i miłośnikiem opery.
- Tak to się utarło, że to wszystko urodziło się w pociągu. Myślę, że w głowie ojca narodziło się już wcześniej, kiedy jeszcze pracował w Gliwicach. Tam stwierdził, że skoro Gliwice mogą mieć operetkę, do tego najlepszą wówczas w Polsce, to dlaczego nie Szczecin. Ojciec był taki, że jak sobie co postanowił, to zrobił wszystko, by to zrealizować. I choć go wyrzucali z gabinetów urzędników, choć drażnił władzę, bo nosił na ręku sygnet rodowy, nie było dla niego takich drzwi, których by nie otworzył, żeby osiągnąć swój cel - opowiadała na spotkaniu Aleksandra Nieżychowska - Stankiewicz, córka Jacka Nieżychowskiego. - Pamiętam dzień pierwszej premiery w Operetce Szczecińskiej. Ojciec nie wychodził z domu, siedział mocno zamyślony. Aż zadzwonił techniczny z operetki i powiedział, że wszystkie bilety zostały sprzedane. Wtedy dopiero się poderwał, bo już było wiadomo, że jest dobrze.
(MON)