Rozmowa z Martą Guzowską, pisarką i archeolożką
– Miała pani kiedyś taką chwilę słabości, by znaleziony podczas wykopalisk „skarb” zatrzymać dla siebie, postawić na półce i delektować się jego widokiem?
– Nie, nigdy, ale ja naprawdę myślę jak Indiana Jones, który mówi: „it belongs in a museum”, czyli „to powinno być w muzeum”. Co mi z tego, że miałabym coś na półce, skoro nie mogłabym się tym pochwalić przed kolegami – archeologami, ani tego z nimi przedyskutować. Takie dyskusje to o wiele lepsza zabawa niż samotne wpatrywanie się w jakiś obiekt.
– Jak pani o sobie teraz myśli – pisarz czy archeolog? Ten drugi był przecież pani zawodem „przed pisaniem”.
– Ja w ogóle nie lubię etykietek. Więc staram się sama ich sobie nie przylepiać. Dla mnie pisarz to przede wszystkim „opowiadacz historii”. Moim zadaniem jest zrobić to w taki sposób, żeby czytelnik w nie wierzył, przynajmniej dopóki nie odłoży książki. Z kolei archeolog to też jest „opowiadacz historii”, ale niezmyślonych, prawdziwych. Tylko kto wie, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja. Pisarz często opiera się na faktach, a czy żaden archeolog nigdy nie dopowiedział nic od siebie w historii, w której brakowało wielu elementów? Do tego i pisarz i archeolog muszą być detektywami, prześledzić ciąg wydarzeń tak, żeby znaleźć dla nich logiczne wytłumaczenie. Więc, wbrew pozorom, te zawody nie są aż tak bardzo od siebie odmienne, żebym musiała wybierać.©℗
[..]
– Dziękuję za rozmowę.
Monika GAPIŃSKA
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 13 października 2017 r.