Film animowany „Joko” Izabeli Plucinskiej z Akademii Sztuki w Szczecinie znalazł się na długiej liście polskich krótkometrażowych animacji, które mają szansę zostać zgłoszone do Oscara. Obraz cały czas pokazywany jest na międzynarodowych festiwalach, zdobywa nagrody, ostatnio m.in. Grand Prix na 31. Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych „Etiuda & Anima” w Krakowie.
"Joko" to adaptacja dramatu Rolanda Topora, francuskiego pisarza, którego twórczość wyróżniała groteska, surrealizm i czarny humor.
- Od Rolanda Topora trudno się uwolnić - opowiada Izabela Plucińska w rozmowie z "Kurierem". - Jest silnym przekaźnikiem różnych obsesji, tematów tabu. Pisał między innymi o nierównościach społecznych - i to jest temat mojego filmu - o trudnych relacjach rodzinnych. Jego popularność w Polsce faluje. Przed laty chętnie wystawiano u nas jego sztuki, potem zrobiło się o nim ciszej, a jakiś czas temu wyszły cztery tomy ze znakomitymi przekładami jego utworów. Przyjaźnię się z Agnieszką Taborską, tłumaczką Topora, z aktorką Elżbietą Jeznach, która wystawiała jego monodramy, znam jego syna. Byłam na otwarciu ulicy Rolanda Topora w Paryżu.
"Joko" jest zapraszany na pokazy konkursowe na całym świecie - m.in. do Francji, Brazylii, Portugalii, Słowenii, Kolumbii, Włoch, Estonii, Norwegii. Zdobywał nagrody - m.in. na 14. Międzynarodowym Festiwalu Animacji ANIMAGE 2024 w Brazylii za najlepszą technikę animacji. W uzasadnieniu Grand Prix przyznanego podczas festiwalu "Etuda & Anima" przeczytamy: "Za odkrywanie dalszego rozwoju unikalnego i specyficznego stylu reżyserki. To słona, socjologiczna przypowieść z satyrycznym akcentem. Matki, kochankowie, panowie i służący wszyscy spotykają się na końcu, tworząc jedną zabawną opowieść."
Reżyserka zdradza, że widzowie są przede wszystkim zaskoczeni sprawami technicznymi. "Joko" to połączenie analogowego filmu plastelinowego z animacją 3D, w filmie jest dużo zabaw z perspektywą, dużo biegania. Produkcja jest dynamiczna i bardzo intensywna - daje poczucie bycia w samym środku szalonego świata.
- Od pomysłu na film do jego zakończenia upłynęły cztery lata - mówi Izabela Plucińska. - Musieliśmy stworzyć ponad 500 lalek. Większość powstała w Akademii Sztuki. Mamy tutaj świetną ekipę. Pomagali nam także twórcy z Berlina i z Czech. W sumie w stworzenie filmu zaangażowanych był ok. trzydziestu osób.
Czy istnieje coś takiego jak polska szkoła animacji?
- Istnieje polska szkoła artystycznej animacji - zaznacza Izabela Plucińska. - Bez wątpienia jesteśmy rozpoznawalni na świecie. Zaczęło się od Jana Lenicy, teraz głośne są takie nazwiska jak Marta Pajek czy Paulina Ziółkowska. Wielką popularnością cieszyła się "Pussy" Renaty Gąsiorowskiej. Myślę, że polskie produkcje charakteryzuje oryginalne podejście do tematu, ciekawy dizajn, tworzenie własnych, osobliwych światów. I jeszcze jedno. Historia polskiej animacji to głównie mężczyźni. Ale teraz dominują kobiety. Co jest naturalne, bo zdecydowanie więcej kobiet studiuje kierunki związane z animacją. Polska animacja jest kobietą.
Producentami i koproducentami "Joko" są: Animoon (Polska), Fundacja Las Sztuki (Polska), MAUR Film (Czechy), Clay Traces (Niemcy). W Polsce film współfinansowany jest przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Zachodniopomorski Fundusz Filmowy POMERANIA FILM.
Partnerem strategicznym projektu jest Akademia Sztuki w Szczecinie. W produkcję zaangażowane są wykładowczynie i wykładowcy tej uczelni: oprócz Izabeli Plucińskiej to Dominika Wyrobek, Paulina Ratajczak, Rafał Pietrowicz, Anna Molska oraz absolwentka AS Karolina Gołębiowska i studentka Marta Kubiak, oraz Katarzyna Mierzejewska.
Oficjalna krótka lista polskich animacji, które będą walczyć o nominację do Oscara, zostanie ogłoszona 17 grudnia. Znajdzie się na niej 15 tytułów.©℗
Alan SASINOWSKI