Zazwyczaj na plac Piłsudskiego w Warszawie trafiam, skręcając z Traktu Królewskiego. Tym razem jednak córka, mądre dziecko, poprowadziła mnie inaczej: od fantastycznej Hali Gwardii przez pałac Lubomirskich i przez Ogród Saski na tyły Grobu Nieznanego Żołnierza. „Patrz, mama, on tam jest, ten nowy pomnik, widzisz? Tam, na prawo. To dla ciebie trochę jak pielgrzymka, co? Masz znicze?”. Dzieciaki bywają złośliwe ;)
Odparłam, że żadna pielgrzymka, zniczy nie mam i że chcę tylko zrobić kilka zdjęć do gazety. Ale… Nie będę ukrywać, że wzruszenie odczuwałam. Mało kto jednak nie wzrusza się na placu Piłsudskiego. Już sam Grób Nieznanego Żołnierza wystarczy, żebym wpadła w patriotyczne uniesienie. Potem jeszcze poprawiny w postaci Krzyża Papieskiego i czujne spojrzenie pomnikowego Marszałka, w tle Teatr Wielki, Zachęta, Metropolitan sir Fostera, siedziba Garnizonu Warszawa… Zazwyczaj otrzeźwiająco działało zwrócenie wzroku w kierunku dawnego hotelu Victoria, obecnie bodaj Sofitel („Victoria hotel, hotel twoich snów” śpiewał zespół Kombi), tak absurdalnego w tym otoczeniu i tak bezpretensjonalnie brzydkiego, że wszelkie wzmożenia emocjonalne i narodowe natychmiast pierzchały. Teraz jednak… „tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia”. Teraz, kiedy w poszukiwaniu ratunku, równowagi duchowej i powrotu do naturalnego sarkazmu kieruje się wzrok na hotel, to… widzi się przede wszystkim pomnik Ofiar Katastrofy Smoleńskiej. Jest niewielki, ale nieinwazyjnie zdominował kawałek przestrzeni, przestrzeni wartej zdominowania, jako się rzekło.
Pomnik spokojny, minimalistyczny, elegancki. Charakterystyczne pomarańczowe hotelowe okna odbijają się w jego bryle, dając wrażenie zapalonych świec. Wokół monumentu ułożono szklane płyty. Widać przez nie wielki dół, rozkopaną ziemię. Trochę jakby zaglądać do grobu… Grobu, w którym jaśnieje 96 światełek. Dość nieoczekiwanie dało to efekt „oswajania” najmłodszych z budowlą – zaciekawione dzieciaczki na czworakach i z nosami szorującymi po szkle, piszcząc z radości, okrążają pomnik. Dorośli przeważnie milczą. Zapalają znicze, kładą kwiaty, ale oczywiście przede wszystkim fotografują. Na szczęście radiowóz z policjantami pilnującymi pomnika smoleńskiego wycofano z bezpośredniego sąsiedztwa monumentu pod budynek Garnizonu Warszawa.
Ulga. Takie jest pierwsze wrażenie. Szkoda, że tak późno, szkoda, że po tylu kłótniach, ale dobrze, że w końcu jest TEN pomnik. I to właśnie tu, w sercu Warszawy.
Schodzimy z córcią z placu Piłsudskiego w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Jest akurat ten moment dnia, który my nazywamy zmierzchem, ale lepsze określenie mają Anglicy – twilight. Obracamy się, żeby jeszcze raz spojrzeć na pomnik. W tle dyskretnie kokietuje Narodowa Galeria Sztuki, dalej iglica PEKiN-u i „Żagiel” Libeskinda. Jest, jak być powinno.
Tekst i fot. Berenika LEMAŃCZYK