Jarosław Kaczyński oraz Lech Wałęsa zeznawali w czwartek przed Sądem Okręgowym w Gdańsku w procesie o naruszenie dóbr osobistych, jaki prezes Prawa i Sprawiedliwości wytoczył b. prezydentowi RP. Wyrok zostanie ogłoszony 6 grudnia.
Po tym kiedy Kaczyński i Wałęsa stawili się w sądzie, stali obok siebie przez ok. 10 minut przed salą rozpraw, ale nie podali sobie rąk.
- Po co ja pana ministrem robiłem? O mój Boże - powiedział Wałęsa do Kaczyńskiego.
- A po co ja pana prezydentem? - odparł szef PiS.
Dziennikarze zagadnęli polityków, zauważając, że do ich bezpośredniego, ostatniego spotkania doszło już dłuższy czas temu.
- Nie jest to dla mnie okazja miła, ale wszystko jedno - powiedział lider PiS.
- Ale dla mnie bardzo miła, bo to jest mój wielki błąd i pomyłka - odpowiedział Wałęsa.
- I mój wielki błąd, pomyłka i wstyd, ale nie będziemy o tym rozmawiać, bo to nie ma sensu. W ogóle lepiej, żebyśmy nie rozmawiali - dodał Kaczyński.
Na pytanie dziennikarzy, jak ocenia współpracę z braćmi Lechem i Jarosławem Kaczyńskim, Wałęsa odpowiedział: - Bardzo dobrze mi się współpracowało dopóki ich kontrolowałem, dopóki wykonywali moje polecenia byli świetni, ale jak zaczęli się usamodzielniać to robią to, co teraz widzicie.
Sąd na początku rozprawy, powołując się na 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę i potrzebę pojednania między Polakami, zaproponował powodowi i pozwanemu zawarcie ugody.
- Jeśli pan Wałęsa wycofa swoje stwierdzenia, szczególnie te o bardzo dyfamacyjnym charakterze, że ja namawiałem mojej świętej pamięci brata do lądowania za wszelką cenę, czego skutkiem była katastrofa i śmierć 96 osób, to oczywiście tak. Jeżeli to nastąpi, to te inne obraźliwe stwierdzenia mogą być przedmiotem pojednania. Jeżeli to nie nastąpi, to jednak muszę doprowadzić do tego, żeby to radykalne kłamstwo, zostało odpowiednio potępione - odpowiedział Kaczyński.
Wałęsa zadeklarował, że jest gotów do pojednania. - Ale zgodnie z tym, co kiedyś powiedział na sali sejmowej prezes Kaczyński, że "pojednanie może być, ale trzeba się przyznać". Wszystko, co powiedziałem do tej pory wykonałem w koncepcji politycznej. Tak ja sądzę i to wszystko podtrzymuję, mogę nawet dołożyć do tego - oświadczył.
Na prośbę sądu obie strony podjęły jeszcze, trwające dwie godziny, negocjacje, ale nie przyniosły one efektu.
Prezes PiS zeznawał jako pierwszy przez niemal trzy godziny; Lech Wałęsa składał swoje zeznania przez pół godziny.
- To jest oskarżenie, w najwyższym stopniu nieprzyjemne. To jest oskarżenie, że nie dbałem o życie, o swojego brata, ale też o życie 90 kilku innych osób, w tym wielu bardzo mi bliskich. To oskarżenie wyjątkowo ciężkie – mówił przed sądem Kaczyński, komentując słowa Wałęsy, że lider PiS jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską.
Podkreślił, że podczas swojej ostatniej rozmowy telefonicznej z bratem, prezydentem Lechem Kaczyńskim „nigdy nie wydawał żadnego polecenia”, aby na siłę lądować w Smoleńsku.
- Ja w ogóle nigdy nie wydawałem żadnych poleceń mojemu bratu. Jedynym tematem tej rozmowy był stan zdrowia matki. Brat powiedział mi, że nie ma sytuacji zagrożenia życia, więc nie muszę jechać do szpitala – dodał Kaczyński.
Prezes PiS pytany, czy wypowiedzi i sugestie Wałęsy wpłynęły na jego wizerunek polityczny, stwierdził, że wpłynęły w oczywisty sposób. - To jest skrajne dezawuowanie - powiedział. - Teza, że ja, czy mój śp. brat "wrobiliśmy" Lecha Wałęsę we współpracę z organami bezpieczeństwa PRL jest całkowicie sprzeczna z prawdą - mówił lider PiS.
Prezes PiS tłumaczył, że odbiera tę wypowiedź, jako naruszającą jego dobra osobiste, ponieważ wskazuje, że jest on "człowiekiem wyjątkowo złej woli oraz skrajnie nieuczciwym i amoralnym".
Kaczyński stwierdził też, że pierwsze informacje o współpracy Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL "w postaci wieści, plotek" usłyszał zanim Wałęsa stał się osobą sławną.
Dodał, że po raz pierwszy teczkę agenta o ps. "Bolek" widział w styczniu lub lutym 1991 r. - Następnie rzecz wróciła w roku 1993, kiedy byli funkcjonariusze UOP w okresie rządów Jana Olszewskiego przekazali mi też pewne informacje, w tym numer rejestracyjny. Ja rzeczywiście wtedy na Uniwersytecie Warszawskim podczas wielkiego wiecu o tym powiedziałem - nadmienił.
Podczas rozprawy sędzia przytoczyła wypowiedź Kaczyńskiego w Sejmie z lipca ub. r., podczas drugiego czytania projektu nowej ustawy o Sądzie Najwyższym: - Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata, niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami.
Sędzia pytała prezesa PiS, jak ocenia w kontekście temperatury debaty publicznej i wypowiedzi pozwanego, tego rodzaju swoją wypowiedź.
- To była wypowiedź spowodowana (...) sytuacją, która nie miała nic wspólnego z tą, która jest przedmiotem postępowania. To była moja reakcja na kolejne - już w dziesiątkach razy - obrażanie mojego brata, przytaczanie jego wypowiedzi w ten sposób. Czyli krótko mówiąc: był to pewien wybuch emocji. A tutaj nie ma żadnych powodów, żeby pozwany miał w związku z tymi sprawami jakieś emocje. Więc nie można tych wypowiedzi ze sobą porównywać ze względu na to, że to była reakcja, na którąś tam z kolei wypowiedź opozycji, która miała skandaliczny charakter - powiedział Kaczyński.
- Wszystko co uczyniłem w tych sprawach, o które sąd mnie pyta i będzie pytał uczyniłem w dyskusji politycznej, takie mam zdanie o Jarosławie Kaczyńskim - mówił z kolei przed sądem Wałęsa.
Odnosząc się do lotu z 10 kwietnia 2010 r. i ostatniej rozmowy telefonicznej pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Lechem Kaczyńskim, b. prezydent stwierdził, że "nie rozmawiano o babci zdrowiu".
- W mojej ocenie nie może tak być, że tutaj żołnierze nie wiedzą co mają zrobić, a oni rozmawiają o kotkach? No nie żartujmy sobie. Tam była rozmowa między załogą, która zawsze, kiedy były jakieś skomplikowane sytuacje, przychodziła do prezydenta i mówiła co się dzieje i prosiła, jaka ma być decyzja - podkreślił Wałęsa.
Jak dodał, "sam wylot był nieodpowiedzialny, sam wyjazd był nieodpowiedzialny, i lądowanie było nieodpowiedzialne". - Nikt o zdrowym zmyśle, umyśle nie podjąłby takich decyzji nieodpowiedzialnych. Na bazie znajomości tych ludzi i na bazie znajomości podejmowania decyzji jestem przekonany, że tak było, że po mojej stronie jest prawda. Że ta decyzja była źle podjęta przez nich - mówił.
Sędzia pytała również Wałęsę skąd jego przekonanie, że istnieją taśmy z nagraniem rozmowy między braćmi Kaczyńskimi. - Nie przypuszczam, aby mimo wszystko, mimo kiepskich ocen tej ekipy, żebyśmy nie byli gdzieś tam podsłuchiwani. Te taśmy muszą być - odparł Wałęsa. - Jeszcze długo będziemy czekać aż ta taśma wyjdzie, ale ona wyjdzie prędzej czy później - dodał b. prezydent.
Pytany o swoje słowa sugerujące, że trauma, jaką Jarosław Kaczyński przeżył w efekcie śmierci brata w katastrofie smoleńskiej, wpływa na jego polityczne decyzje, Wałęsa odpowiedział: - On wie, że ja mówię prawdę. On wie, że wpływał na decyzję. Tak chcieli rozpocząć kampanię prezydencką, z przytupem. Zabrali prawie cały rząd, więc co to jest. Mają teraz taki garb na plecach. I jak on to wytrzymuje? Nie dziwię się, że wpada w różne nieprzyjemne rzeczy. Ja rozumiem, to jest straszna rzecz, tylu ludzi mieć na sumieniu za głupie, niedobre decyzje - dodał b. prezydent.
W pewnym momencie Wałęsa, zwracając się do sądu, oświadczył: "na temat Smoleńska zakończyłem, proszę nie pytać, bo nie będę odpowiadał".
Wałęsa był też pytany o swoje słowa w "Kropce nad i" z lipca 2016 r. o tym, że "Kaczyński może narobić krzywd przez chorobę i nawiedzenie". - (Jego) decyzje do dziś włącznie tak szkodzą Polsce. Wnoszę, żeby go naprawdę poddać badaniom, by lekarze stwierdzili, co to jest - zaznaczył. - Po wyrzuceniu ich z funkcji ministrów spalili moją kukłę i zaczęli opowiadać różne kłamliwe rzeczy o mnie. Sprawy poszły dalej i doszło do pani Kiszczakowej: karton z papierami był przywieziony do Kiszczakowej i postraszono, że zabiorą jej emeryturę i ona zgodziła się powiedzieć, że ona znalazła te papiery. Postaramy się to wykazać, wyjaśniamy to. Kto by mógł takie świństwo zrobić, jak nie Kaczyńscy. Nigdy nie byłem agentem, nigdy nie byłem po tamtej stronie - podkreślił Wałęsa.
Na korytarzu sądowym zgromadziła się kilkuosobowa grupa działaczy KOD, która skandowała m.in. w kierunku lidera PiS "Będziesz siedzieć", a w kierunku b. prezydenta "Lech Wałęsa". Zwolennicy szefa PiS krzyczeli natomiast w kierunku Wałęsy "Przeproś Jarosława".
Proces o ochronę dóbr osobistych z powództwa Jarosława Kaczyńskiego przeciwko Lechowi Wałęsie rozpoczął się w marcu przed Sądem Okręgowym w Gdańsku.
Kaczyński domaga się od Wałęsy przeprosin i wpłaty 30 tys. zł na cele społeczne za wpisy na Facebooku od czerwca do września 2016 r. W pozwie stwierdzono, że ze strony byłego prezydenta padły zarzuty, iż "Jarosław Kaczyński podczas lotu samolotu z polską delegacją do Smoleńska, mając świadomość nieodpowiednich warunków pogodowych, kierując się brawurą, wydał polecenie, nakazał lądowanie, czym doprowadził do katastrofy lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 r." W oświadczeniu, którego domaga się od Wałęsy Kaczyński, ma znaleźć się stwierdzenie, że były to "bezprawne i nieprawdziwe zarzuty".
Kaczyński domaga się też przeprosin za słowa Wałęsy o tym, że "nie jest zdrowy, zrównoważony psychicznie". Prezes PiS chce też, by były prezydent przeprosił go za zarzuty wydania polecenia "wrobienia" go, przypisania mu współpracy z organami bezpieczeństwa PRL.
Treść pozwu szefa PiS zamieścił sam Wałęsa pod koniec lipca 2017 r. na Facebooku. B. prezydent skomentował też na portalu sam pozew. Stwierdził tam: "Wszystko, co Pan przygotował przeciw mnie na tych 15 stronach pozwu, potwierdzam, niczego się nie wypieram i z niczego nie będę się przed Panem i Pańskimi agentami wyciągniętymi z komuny tłumaczył. Powtórzę - uważam, że za śmierć smoleńską odpowiada Pan, bo to Pan realizował swoją obłąkaną wersję walki o władzę. To było tak jak dziś, obłąkana wersja utrzymania władzy z Panem w roli głównej" - napisał b. prezydent.
- Po wyrzuceniu Pana z całą Pana sitwą z Kancelarii Prezydenta i przeszkodzeniu w zamachu rządowi Olszewskiego (opis całej sprawy można znaleźć w książce Gen. Wejnera), postanowiliście mnie zniszczyć TW Bolkiem, papierami dobrze przygotowanymi i fałszowanymi przez SB - dodał Wałęsa.
W lutym 2016 r., w wyniku przeszukania prokuratorów IPN w domu zmarłego b. szefa komunistycznego MSW gen. Czesława Kiszczaka znaleziono teczki TW "Bolka".
W styczniu 2017 r. IPN podał, że z opinii biegłych Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, dotyczącej teczki personalnej i teczki pracy TW "Bolek" i zawartych w nich dokumentów z lat 1970-1976, wynika, że zobowiązanie do współpracy z SB, pokwitowania odbioru pieniędzy oraz przeważającą część doniesień, podpisał własnoręcznie Wałęsa. B. prezydent neguje autentyczność dokumentów znalezionych przez IPN u wdowy po Kiszczaku.
(pap)
Fot. PAP/Adam Warżawa