Piątek, 19 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Z Prosny na wielkie wody

Data publikacji: 26 czerwca 2017 r. 14:39
Ostatnia aktualizacja: 19 czerwca 2018 r. 17:47
Z Prosny na wielkie wody
 

Włodzimierz Przysiecki pochodzi z Kalisza Wlkp. Jest tam niewielka rzeka Prosna, na której próbował swych umiejętności żeglarskich. Miał 9 lat, gdy wsiadł do małego bączka z żaglem. Tak zaczęła się jego przygoda z wodą, ale nie pod żaglami, a z wiosłem w ręku i w kajaku.

Należał do LPŻ, a klub ten zajmował się także kajakarstwem. Zajmował się dobrze, gdyż nasz kandydat na wodniaka już w liceum trafił do kadry narodowej i w „czwórce” oraz „ósemce” w kategorii juniorów nie mieli sobie równych w Polsce. W latach 1957 i 58 wygrali nawet mistrzostwa Europy juniorów.

W tamtym czasie Prosna pod Kaliszem nie była byle jakim strumykiem, ale pogłębiona i doprowadzona do właściwej szerokości i dzięki zastawkom stała się prawdziwym torem wioślarskim o długości 2 km.

Po liceum trafił na studia do Poznania, ale widocznie bardziej było mu pisane wojska i w ten sposób trafił do szkoły oficerskiej w Jeleniej Górze. Stamtąd znacznie bliżej było na narty niż na jachty, a więc nasz rozmówca woedziałą na czym tan sport polego, zabrał się narciarskich raidów i imprez sportowych.

W 1962 r. trafił do Szczecina, a że lubił nurkować, został członkiem założycielem klubu „Wodołazy” na starym basenie przy pl. Orła Białego.

Z „Wodołazy” był tylko krok do prawdziwego klubu żeglarskiego Pogoń. Zwerbował go do Pogoni kolega z liceum Stanisław Kiersnowski, opiekun niewielkiego jachtu „Gryf”. Nie była to oszałamiająco duża jednostka, gdyż miała ok. 6 m długości, ok. 20 m kw. żagla i cztery koje do spania. To na tej jednostce pływali po Zalewie Szczecińskim, nie licząc jeziora Dąbie. Jeszcze z Kalisza W. Przysiecki przywiózł ze sobą stopień sternika Morskiego III klasy, ale niestety w Szczecinie musiał kolejne uprawnienia żeglarskie robić od początku, ale w ten sposób dorobił się do najwyższego stopnia kapitańskiego.

W jego żeglarskiej karierze warto jeszcze wymienić prowadzony miesięczny rejs po Mazurach na 8-osobowej łodzi „SZ” nieco mniejszej od popularnych u nas szkoleniowych „DZ”. Podczas tego rejsu trafił im się solidny sztorm i dramatyczna akcja ratowania kajakarzy.
W Pogoni doceniono jego umiejętności i solidność w wykonywanych pracach i w ten sposób dostał pod opiekę „Ozyrysa”, później „Berenikę”, „Hajduka”, którym opiekował się 10 lat i „Delfina”. Dodajmy tu, że wszystkie tej jachty są wykonane z drewna, a więc roboty przy nich jest co niemiara. W 1975 r. wystartował w I Regatach Samotnych Żeglarzy na jachcie „Berenika”, w kolejnych regatach samotników startował na „Hajduku”, na „Delfinie” wielokrotnie startował w regatach.

Warto przypomnieć, że w 1969 r. wodowano flagową jednostkę „Dar Szczecina”, którą w tamtych latach opiekował się Jerzy Kraszewski, zwany Lolo. W następnym 1970 r. trafił do załogi „Daru Szczecina” i startowali w regatach w Niemczech (Osterwoche) oraz w Szwecji w Sztokholmie oraz w MP w Świnoujściu. W 1971 r. byli na Karaibach i Bermudach i w Hiszpanii. Żeglowqał także na „Ozyrysie” podczas regat turystycznych na Zalewie Szczecińskim.

W 1976 r. trafiła się niezwykła okazja. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej obchodziły 200 rocznicę założenia państwa. Z tej okazji zaproszono z Europy całą armadę jachtów, w której znalazł się „Dar Szczecina” pod dowództwem Zygmunta Kowalskiego, a Wł. Przysiecki pełnił funkcją III oficera. To był niezwykły rejs, a jeszcze bardziej spotkania, imprezy i przyjęcia, a gospodarze pilnowali, aby nam niczego nie brakowało. Nasi żeglarze byli wtedy w New Port i Nowym Jorku.

W 1984 r. na „Darze Szczecina” pod dowództwem Zygmunta Kowalskiego pożeglowali do Kanady, a w drodze powrotnej dowodził jachtem Jerzy Kisielewski. Pod dowództwem Wł. Przysieckiego i na „Hajduku” żeglowali na Dni Polskie w Hamburgu, dwukrotnie wygrali regaty Ostserwoche. Można tak wymieniać jeszcze wiele rejsów i regat na Bałtyku. Nie ominęły naszego kapitana dramatyczne przygody, gdy pod Roenne (Bornholm) musiał wycofać się z regat i uciekać na silniku,gdyż silny wiatr gonił jacht prosto na skały. Na Atlantyku, w nocy najechali na śpiącego wieloryba i nie wiadomo, któ wówczas był bardziej przestraszony: wieloryb, czy oni na jachcie.

Obecnie, gdy pisałem te słowa Wł. Przysiecki był kolejny raz w morzu, tym razem na dużym jachcie „Olander”, który podnieśli z dna i wyremontowali. Jacht należy do państwa Kocewiczów, jest dzielny i szybki.

Tekst i fot. Andrzej Gedymin

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA