Kilka lat temu podczas warsztatów dziennikarskich, które odbywały się w Szczecinie, poznałam historię słynnej na Pomorzu Zachodnim Sydonii von Borck. Wówczas myślałam: kolejna nudna opowieść o dziwnej szlachciance, a na dodatek lekko niepoczytalnej.
Jednak teraz, gdy z uczestnikami reskiego spotkania dziennikarzy szkolnych powiatu łobeskiego odwiedziłam pałac w Strzmielach, gdzie był jej rodzinny dom, i poznałam zaskakujące szczegóły jej idealnie nieidealnego życia, zmieniłam zdanie. Dlaczego?
Każdy z nas ma jakieś tajemnice. Mniejsze, większe… Sydonia miała ich mnóstwo, a większość jest nieodgadniona do dziś. Gdy przeczytałam życiorys Sydonii, poczułam lekki niedosyt, chęć odkrycia prawdy i poznania przyczyn jej postępowania. Myślę, że niewielu mieszkańców okolic Szczecina zna legendę o domniemanej czarownicy, która rzekomo rzuciła mgłę śmierci na ród Gryfitów, władający w XVI w. ziemiami, na których my dziś mieszkamy. Myślę, że warto przyjrzeć się jej nieco bliżej.
O przekornym losie
Wywodząca się z rycerskiego rodu o słowiańskich korzeniach Sydonia urodziła się około 1548 r. w Strzmielach, gdzie spędziła dzieciństwo. W wieku młodzieńczym zamieszkała w Wołogoszczy (to dziś Wolgast w Niemczech), na zamku księcia pomorskiego Filipa I jako dwórka. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dzięki czemu wzbudzała zachwyt mężczyzn, jednak skutecznie odpierała zaloty. Jej serce skradł dopiero syn księcia, Ernst Ludwig.
Do tego czasu Sydonia prowadziła beztroskie życie. Pieniądze, obowiązki, praca – tym specjalnie nie musiała zaprzątać sobie głowy. Kto z nas o tym nie marzy? Jednak los potrafi być przewrotny. Ci, co są na górze, prawdopodobnie prędzej czy później znajdą się na dole. Tak stało się z urodziwą Sydonią.
Za namową rodziny bogaty i „ustawiony” młody książę zrezygnował ze ślubu z dwórką, by pojąć żonę, w której żyłach będzie płynąć królewska krew.
Jak można się domyślić, nie spodobało się to Sydonii. W przypływie emocji, opuszczając zamek Filipa I, wypowiedziała zdanie, które miało się wypełnić w niedalekiej przyszłości: „Nie minie pięćdziesiąt lat, a cały wasz ród wyginie!”.
I zaczęły się schody. Czy była to klątwa rzucona z premedytacją, czy słowa wypowiedziane bezmyślnie, ot tak?
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Radosna, pewna siebie Sydonia zmieniła się w zgorzkniałą pannę. Do tego doszły kłótnie z bratem o podział majątku po śmierci ich ojca. Los najwyraźniej uwziął się na nią. Nawet najbliżsi podcinali jej skrzydła. A ona?
Czasy czarownic i zarzuty
W XVI-wiecznej Europie obowiązywało prawo nakazujące palić na stosie ludzi, którym udowodniono obcowanie z diabłem. Były to głównie kobiety. Podczas naszej wizyty w pałacu w Strzmielach redaktor „Kuriera Szczecińskiego” trafnie podsumował postać Sydonii. Powiedział: – Nie pasowała do swojej epoki, poglądami i zachowaniem wykraczała poza czasy, w których żyła.
Może lepiej czułaby się współcześnie?
Gdy ród Gryfitów faktycznie wymierał, Sydonię uwięziono i wytoczono jej proces. Obwiniona o czary i klątwy, poddawana torturom, nie przyznała się do winy. Została ścięta i spalona na stosie. Miała ponad 70 lat.
Czy faktycznie utrzymywała kontakty z tamtym światem, czy raczej to, co robiła, było aktem desperacji odrzuconej kobiety i siostry pozbawionej środków do życia?
Jedno jest pewne: istnieje wiele źródeł, z których możemy czerpać informacje. Jest też pałac, który stoi w tym samym miejscu, gdzie był rodzinny dom Sydonii. Jest otwarty na gości i poszukiwaczy historycznych tajemnic rodu Borcków.
Zachęcam do jego odwiedzenia. Dziś mieści się w nim ekspozytura Archiwum Państwowego w Szczecinie.
Marita ROMAŃCZUK
Głos Budy
Wieś Strzmiele leży w dolinie rzeki Rega, w gminie Radowo Małe, 7 km od Łobza. W powiecie łobeskim nazwa Strzmiele odmieniana jest dwojako: w Strzmielu/w Strzmielach, do Strzmiela/do Strzmieli itd.