„Wczoraj i dziś portów w Szczecinie i Świnoujściu. 70 lat polskiego zarządu w portach Szczecin i Świnoujście” to nowość na rynku wydawniczym. Ukazała się z inicjatywy Zarządu Morskich Portów Szczecin i Świnoujście SA, obchodzącego w tym roku jubileusz 70-lecia. Autorem publikacji jest Ryszard Kotla, znany szczeciński przewodnik, publicysta, historyk, wykładowca, instruktor ratownictwa WOPR, który już jako dziecko stał się wielkim miłośnikiem morza i portu.
Książka zawiera cztery rozdziały. Pierwszy z nich przedstawia położenie i dostępność obu portów, drugi opisuje ich dzieje do roku 1945, a trzeci – portowe lata powojenne. Czwarty, najobszerniejszy, traktuje o losach portów po transformacji ustrojowej w 1989 roku aż po lata współczesne. To wszystko zawarte jest na blisko 200 stronach. Co istotne, bogate pod względem merytorycznym treści opatrzone są atrakcyjnymi grafikami, mapami i zdjęciami.
Publikacja stanowi kapitalne źródło informacji o portach. Mimo że dotyczy poważnych kwestii branżowych związanych z gospodarką morską, inwestycjami czy też portowymi faktami, napisana jest w zrozumiały i przystępny dla czytelnika sposób. Uwagę przyciąga również nietuzinkowa okładka, prezentująca obraz autorstwa Magdaleny Szczepaniec z portowymi dźwigami, charakterystycznymi bryłami budynków Wolnego Obszaru Celnego i elewatora zbożowego „Ewa” w Szczecinie, no i oczywiście statkami w roli głównej.
Wydawcą książki jest firma Zapol Sobczyk sp. j. Nakład liczy 500 egzemplarzy. Publikacja nie jest dostępna w sprzedaży, ale służy celom promocyjno-marketingowym ZMPSiŚ SA.
To już kolejna książka Ryszarda Kotli poświęcona zespołowi portów Szczecin – Świnoujście. Jak się u niego zaczęła fascynacja tą tematyką?
Wodniacki bakcyl
– Urodzić się w Dąbiu i nie połknąć wodniackiego bakcyla, to jak być w Paryżu i nie zobaczyć wieży Eiffla – mówi szczeciński przewodnik. – Od przedszkolnego wieku podglądałem z dąbskiej plaży wyczyny junaków z Ligi Morskiej. Gdy miałem około pięciu lat, tato zabrał mnie na dworzec PKP w Dąbiu i zapytał maszynistę bunkrującego węgiel i wodę do parowozu, czy mogliby mnie zabrać na krótką przejażdżkę parowozem. Dobrze się składało, że mieli kurs do ściśle wtedy strzeżonego portu w Basenie Górniczym. Kiedy zbliżaliśmy się do wartowni, kazali mi przykucnąć w kącie kabiny maszynisty i siedzieć cicho. Odprawa była krótka, nielegalnie dostałem się na teren portu i tak się zaczęła trwająca do dziś moja przygoda z portem szczecińskim.
Pan Ryszard zapamiętał też swój pierwszy dłuższy pobyt nad morzem – latem 1954 r. w Ustce u rybackiej rodziny Kościuków, wcześniej mieszkającej w Dąbiu.
– Na dobrą sprawę w Ustce pokochałem morze i wszystko, co z nim się wiązało: piękną plażę, port wojenny i rybacki, smakowite ryby morskie z wędzonym dorszem na czele – mówi. – Tu poznałem i do dziś nucę sentymentalne piosenki polskie („Biała mewa”, „Zachodni wiatr”…) i obce związane z morzem. To były pierwsze i najmilej do dziś wspominane wakacje nad morzem. W Ustce zrodziła się miłość do żagli i do literatury marynistycznej.
O porcie wiedział dużo, gdyż wielu sąsiadów w nim pracowało.
– Na dziecięcą wyobraźnię w latach 50. działała obecność WOP-istów obsługujących port, stacjonujących w koszarach przy lotnisku, tzw. zielonomundurowych, jak też tych w mundurach marynarskich – wspomina. – Moja Szkoła Podstawowa nr 23 w Dąbiu nosiła imię gen. Mariusza Zaruskiego, wybitnego żeglarza i twórcy TOPR-u, autora słynnego powiedzenia „Człowieka ratować mus”. To zobowiązywało. W tym też okresie udało się nam uratować naszego kolegę Lucjana od niechybnej śmierci w nurtach Płoni. Była to pierwsza zakończona powodzeniem akcja ratunkowa w wodzie w moim życiu. Wielkim przeżyciem był dla mnie, wówczas dziesięciolatka, udział w pogrzebie w 1957 roku tragicznie zmarłego na stanowisku pracy strażaka Portowej Straży Pożarnej Władysława Weichbrota.
W 1958 r. Ryszard Kotla wstąpił do założonej przez druha Juliana Osieckiego 106. Drużyny Wodnej ZHP im. adm. Arendta Dickmana, bohatera zwycięskiej bitwy polskiej floty nad szwedzką pod Oliwą 28 listopada 1627 r.
– Podczas tej bitwy, bodaj jedyny raz w dziejach świata „Słońce zaszło w południe”, kiedy to szwedzki wiceadmiralski „Solen” został zatopiony przez własną załogę i pogrążył się w wodach Zatoki Gdańskiej – mówi R. Kotla.
Uczniowie szczecińskich szkół wyróżniający się w nauce i wiedzy z zakresu gospodarki morskiej 29 września 1959 r. wzięli udział – po powojennej odbudowie pochylni „Wulkan” w Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego – w wodowaniu drobnicowca „Janek Krasicki”. Wśród nich był Ryszard Kotla.
Pierwsze rejsy
W 1959 r., w nagrodę za udział w Konkursie Wiedzy o Morzu, miał okazję z młodzieżą z Czechosłowacji wziąć udział w rejsie słynną „Dianą” do Świnoujścia i z powrotem do Szczecina.
– Na Zalewie Szczecińskim zostaliśmy ochrzczeni na „wilków morskich” – wspomina. – W owym czasie wielkim dla mnie i uczniów przeżyciem było spotkanie w szkole z Witoldem Chromińskim, który opowiadał o swoim rejsie po rzekach Afryki Środkowej na pierwszym zbudowanym w Polsce jachcie z tworzyw sztucznych zwanym „Migdał”, a to z racji migdałowego zapachu budulca. Dziesięć lat później mijaliśmy się z panem Witoldem na Wydziale Budowy Maszyn Politechniki Szczecińskiej i nigdy nie traciłem okazji, by posłuchać o jego ostatnich globtroterskich wyczynach w świecie. W wakacje 1959 roku uczestniczyłem w obozie wędrownym wzdłuż Wybrzeża od Świnoujścia do Kołobrzegu. Tę część Wybrzeża zaliczyliśmy piechotą. Ze Szczecina do Świnoujścia płynęliśmy statkiem białej floty i było to moje drugie zaliczenie całego toru wodnego.
Na obozach harcerskich ZHP, zgrupowaniach, różnych kursach specjalistycznych żeglarskich, motorowodnych itp., a przede wszystkim biorąc udział w licznych akcjach ratunkowych na jeziorze Dąbie, dostał dobrą szkołę życia. Harcerze wspomnianej drużyny byli jednymi z pierwszych w Szczecinie i województwie szczecińskim, którzy gremialnie wstąpili do powołanego do życia w 1962 r. Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Rejsy po zakątkach rozlewisk Odry, jeziora Dąbie i Zalewu Szczecińskiego pozwalały pogłębiać wiedzę o „pływających ogrodach” i o „krainie 44 wysp” u ujścia wód Odry i jej dorzeczy.
– Nie bez emocji przeżywaliśmy biwaki na wyspie Siedlińskie Łąki, obok resztek zabudowań wybitnego szczecińskiego ornitologa Paula Robiena, którego w ostatnim okresie życia, zanim został z żoną zamordowany przez nieznanych sprawców, wspierali moi sąsiedzi, bracia rybacy: Władysław i Bernard Szillerowie – dodaje pan Ryszard. – Oni też, kiedy pojawili się na wyspie i zastali ich zakrwawione ciała, oddali im ostatnią przysługę, grzebiąc ich w ziemnej niszy nieopodal budynku stacji ornitologicznej, w której się chronili podczas nalotów alianckich na Szczecin. Spoczywają tam do dziś, a ich pamięć utrwalona została w postaci tablicy we wrześniu 1995 roku na fundamentach stacji.
W pierwszym roku nauki R. Kotli w LO nr III w Dąbiu (1961/1962) dyrektorem był Szczęsny Pawłowski, który w 1962 r. przeniesiony został do Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie na stanowisko zastępcy dyrektora ds. pedagogicznych. Dyrektorem PSM był kpt. ż.w. Zbigniew Szymański.
– Moje LO na bieżąco żyło atmosferą PSM – mówi przewodnik. – Wśród absolwentów naszego liceum, którzy kontynuowali naukę w PSM, byli m.in.: Mirosław Folta, Andrzej Borda, Henryk Kijana czy Piotr Lewandowski. Ówczesny dyrektor LO Stanisław Susek zadał mi rzeczowe pytanie: „Czy ty nie możesz pływać, jeśli to jest twoją pasją, np. jako mechanik albo elektryk, po skończeniu studiów na politechnice?”. Zdecydowałem się, trochę z rozdartym sercem, podjąć studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Szczecińskiej. Równolegle z niełatwymi studiami próbowałem godzić swoje nie tylko wodniackie pasje, działając w WOPR, AZS czy współdziałając z HOM i LOK, a także w Polskim Związku Pływackim, Polskim Związku Siatkówki i kilku innych dziedzinach.
W 1973 r. pracował w Wyższej Szkole Morskiej na Wydziale Nawigacyjnym w Zakładzie Elektroniki i Symulatora Radarowego, kierowanym przez doc. dra Jerzego Fedorowskiego, pioniera szczecińskiej telewizji.
– W owym czasie dr Fedorowski poważnie myślał o radaryzacji toru wodnego Świnoujście – Szczecin – opowiada R. Kotla. – Miałem przyjemność uczestniczyć w inwentaryzacji obiektów, na których można byłoby instalować konsole radarowe. To przedsięwzięcie nie wyszło, ale symulatory Redifon i Decca udało się wdrożyć, również z moim udziałem.
Stoczniowiec i muzealnik
W styczniu 1974 r. podjął pracę w Szczecińskiej Stoczni Remontowej „Gryfia” w Szefostwie Ruchu (Dział Głównego Energetyka) na stanowisku mistrza odpowiedzialnego za niezawodne zabezpieczenie zakładu w energię elektryczną. I to w czasie światowego „kryzysu energetycznego”, późniejszych strajków w 1980 r. i stanu wojennego.
– Do 1984 roku pracowałem w „remontówce” na stanowisku inspektora nadzoru ds. elektrycznych, a ostatnie dwa lata jako szef ds. socjalnych, którego zadaniem, zgodnie z wolą władz centralnych, było sprywatyzowanie lub odsprzedanie ośrodków wczasowych w Pogorzelicy, Karpaczu i Baniewicach, likwidacja służb socjalnych oraz nieodpłatne pozbycie się wszystkich przybudówek zakładu, tj. przedszkoli, budynków mieszkalnych, szkoły przyzakładowej i przychodni stoczniowej – kontynuuje R. Kotla. – Dramatycznie niewdzięczna funkcja, ale takie były decyzje polityczne po transformacji ustrojowej. Pracę w „Gryfii” zakończyłem w sierpniu 1996 r. Zachowuję do dziś dużą sympatię do mojej stoczni, szczególnie do śp. dyrektora Józefa Kwaśniuka i kierownictwa pozwalającego każdemu z pracowników na wręcz nieograniczoną samorealizację i „wyżywanie się w zawodzie”. Nie mniejszym szacunkiem darzę liczną rzeszę współpracowników, którym dobro i systematyczny rozwój naszego zakładu leżały na sercu. Udało się przekonać dyrektora Kwaśniuka, aby w „Gryfii” uruchomić izbę pamięci lub małe muzeum dokonań stoczni. Inicjatorem przedsięwzięcia był redaktor naczelny gazety zakładowej „Gryfia” Janusz Waśkiewicz. Ja zająłem się inwentaryzacją historycznej wieży peryskopowej w budynku G-3. W tym celu przygotowałem rysunki techniczne poszczególnych poziomów ekspozycyjnych, tj. klatki schodowej i galeryjek na poszczególnych piętrach. W ślad za tym mój dyrektor wyraził zgodę, abym podjął roczne studia podyplomowe na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej: muzealnictwo i ochrona zabytków techniki. Inspektor nadzoru w remontówce i studia na muzealnictwie… Finałem tych studiów był dwutygodniowy rejs z Gliwic Kanałem Gliwickim ze śluzami i od Kędzierzyna-Koźla Odrą do Szczecina barką Technikum Żeglugi Śródlądowej „Westerplatte 2”. Podczas rejsu inwentaryzowaliśmy zabytki techniki we wszystkich mijanych po drodze miastach nadodrzańskich. Zaprzyjaźniłem się wtedy na długie lata ze śląskim redaktorem Jerzym Kułtuniakiem, od lat propagującym gospodarcze wykorzystanie Odry.
Na zakończenie studium wspólnie z koleżanką Ewą Szerniewicz, pracownicą Biura Dokumentacji Zabytków, pisali pracę dyplomową dotyczącą Portu Wolnocłowego w Szczecinie, z jednoczesnym przygotowaniem kart dla zabytkowych obiektów i urządzeń w porcie.
– W tamtym okresie, ku naszej rozpaczy, demontowano na magazynie na nabrzeżu Rosyjskim jeszcze wtedy arcyciekawe żurawie dachowe, których nie udało nam się uratować – ubolewa pan Ryszard.
Port pełen atrakcji
Cały czas się interesuje poczynaniami w gospodarce morskiej, głównie w porcie, który dynamicznie się rozwija. Od kilkudziesięciu lat opowiada o nim jako przewodnik turystyczny. Na zlecenie Zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie przygotowywał opinię do opracowania zespołu naukowców Uniwersytetu Łódzkiego pt. „Możliwości turystycznego wykorzystania Odry – atrakcje, infrastruktura”.
– Za wielki zaszczyt uznałem współpracę z portem przy opracowaniu wydawnictwa „Z dziejów Morskich Portów w Szczecinie i Świnoujściu” z okazji jubileuszu 55-lecia – podkreśla. – Moim zadaniem było tekstowe opracowanie fotografii historycznych. Podczas jubileuszowej konferencji z tej okazji wygłosiłem referat pt „Port w Szczecinie od zarania dziejów do 2005 r.”.
Dwa lata później na zlecenie ZMPSiŚ opracował monografię „Rozwój techniczny i przestrzenny zespołu portowego Szczecin-Świnoujście na tle stosunków handlowych” – z okazji 100-lecia Portu Wolnocłowego. Z kolei w 2010 r. na jubileusz 60-lecia ZMPSiŚ przygotował publikację „Wczoraj i dziś portów w Szczecinie i Świnoujściu”. Rok później, z okazji 20-lecia Portu Handlowego w Świnoujściu, podczas uroczystej konferencji na promie wygłosił wykład „Dzieje portu w Świnoujściu”.
– W tym roku, gdy ZMPSiŚ obchodzi 70-lecie, przy mocnym merytorycznym i faktograficznym udziale osób wspierających, wydana została kolejna publikacja: „Wczoraj i dziś portów w Szczecinie i Świnoujściu” – dodaje jej autor.
Ryszard Kotla od dekad działa na niwie krajoznawczej i turystycznej.
– Niewiele grup w ostatnich latach zaprasza do obsługi rejsu przewodnika – mówi. – Kiedyś było dużo zleceń zarówno od grup turystycznych, jak i od firm w ramach rejsów integracyjnych. Zaraz po transformacji, w 1991 r., dzierżawiłem od mojej stoczni „Gryfia” statki „Lilla Weneda” albo „Roza Weneda”. Było wtedy zainteresowanie wodnymi wycieczkami, szczególnie grup niemieckich, także na trasie Szczecin – Świnoujście. Czasem rejsy odbywały się wahadłowo: jedna grupa płynęła do Świnoujścia, a druga z zatrudnionym przeze mnie przewodnikiem jechała tam autokarem. W Świnoujściu następowała zmiana – grupa autokarowa płynęła ze mną statkiem do Szczecina, a grupa statkowa wracała autokarem. Podczas rejsów opowiadałem o tym, co mijaliśmy, ale też dużo miejsca poświęcałem obyczajom i terminologii morskiej, śpiewałem piosenki żeglarskie, uczyłem sygnalizacji z użyciem chorągiewek i podstawowych węzłów marynarskich. Uczestnicy mogli otrzymać dyplom za przepłynięcie Odry z podpisem boga Odry Viadrusa. Dostawali także folderek z mapką i opisem trasy godzinnego rejsu. Miałem kilkanaście stempli z wizerunkami Viadrusa, Sediny, z okazji tysiąclecia testamentu Mieszka I, 500-lecia wypraw Kolumba itp. Uczestnicy po zakupieniu pamiątek czy widokówek mogli je ostemplować. Nie trwało to długo, bo inni też chcieli robić na tym interes. W latach późniejszych Żegluga Szczecińska zleciła, abym dla statków „Odra Queen” i Peene Queen” przygotował teksty do odtwarzania z głośnika w dwóch wersjach językowych: polskiej i niemieckiej.
O urokach szczecińskiego portu opowiadał m.in. dowództwu okrętów rakietowych floty bałtyckiej ZSRR (przy okazji wizyty Michaiła Gorbaczowa w Polsce), marynarzom floty wojennej Królestwa Szwecji, premierowi Brandenburgii Manfredowi Stolpemu w 1991 r., wysokim urzędnikom z Kamczatki, a ostatnio absolwentom Seminarium Duchownego w Gościkowie-Paradyżu z okazji jubileuszu święceń kapłańskich. Były też rejsy z dziennikarzami, którzy zbierali materiał dla swoich redakcji.
– Zainteresowaniem cieszy się oglądanie „betonowca” na jeziorze Dąbie, wspomnienie o wojnie handlowej między Szczecinem a Stargardem w XV wieku, zakończonej „pokojem w Kobylance”, wieża Bismarcka, przepłynięcie kanału Święta, rejs do kolejowego mostu ze zwodzonym przęsłem nad Regalicą, opowieść o Paulu Robienie czy moje wspomnienia z lat dzieciństwa i młodości związane z różnymi przygodami na jeziorze Dąbie – wymienia R. Kotla. – Ponieważ większość naszych rodaków na wszystkim się zna, więc jedynie w wyjątkowych przypadkach zamawiają przewodnika, by snuł morskie opowieści. Dotyczy to głównie grup przyjezdnych, kiedy przewodnikowi zleca się opiekę nad grupą autokarową ze zwiedzaniem miasta i województwa. Wówczas dodatkową atrakcję stanowi rejs.
Nie sposób wymienić wszystkich dokonań Ryszarda Kotli, nagród i odznaczeń, jakimi go uhonorowano. Warto wspomnieć, że jest autorem wielu wydawnictw turystycznych: przewodników, albumów, folderów. W tym roku ukazał się jego przewodnik „Czas na Szczecin”, zawierający m.in. opis trasy rejsu po szczecińskim porcie.
Elżbieta KUBOWSKA