Wtorek, 16 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Po Domu Marynarza pozostały wspomnienia...

Data publikacji: 20 czerwca 2024 r. 10:55
Ostatnia aktualizacja: 26 czerwca 2024 r. 21:01
Po Domu Marynarza pozostały wspomnienia...
Witold Szadokierski przez 25 lat sterował Domem Marynarza. Fot. archiwum Witolda SZADOKIERSKIEGO  

Domy Marynarza Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie – to temat 40. już prelekcji Ludmiły Kopycińskiej z cyklu „Historia polskiej gospodarki morskiej i szkolnictwa morskiego”. Spotkanie odbędzie się w najbliższy poniedziałek (24 czerwca) o godz. 18 w Centrum Kultury Euroregionu Stara Rzeźnia na szczecińskiej Łasztowni oraz w trybie online.

– Tym razem zapraszam na prelekcję poświęconą szczególnym placówkom o charakterze hotelowo-kulturalnym, które w swoim czasie zapewniały opiekę socjalno-kulturalną i noclegi marynarzom wszystkich bander świata przebywającym w Szczecinie – mówi prelegentka. – Przez wiele lat Domy Marynarza Polskiej Żeglugi Morskiej stanowiły nieodłączny element portowego Szczecina. Starsi mieszkańcy miasta pamiętają być może Dom Marynarza, który mieścił się przy al. Wojska Polskiego 107. W 1972 roku przeniesiono go do nowo wybudowanego, okazałego kompleksu budynków przy ul. Malczewskiego 10/12. Dwunastokondygnacyjny wieżowiec był jego częścią hotelową. W niższej części znajdowała się restauracja, drink-bar, sala bilardowa, sala gimnastyczna, solarium i sauna. Na miejscu była także filia banku i wypożyczalnia samochodów. Inwestorem i właścicielem całości była Polska Żegluga Morska. W 1972 roku budynek nagrodzono tytułem „Mister Szczecina”. Budynku już nie ma, ale pozostała pamięć o nadzwyczajnie bogatej działalności socjalnej, kulturalnej i sportowej dawnego Domu Marynarza, o której chciałabym opowiedzieć. Mam także swoje osobiste ciepłe wspomnienia, którymi z radością się podzielę.

Mister Szczecina

Dom Marynarza powstał w Szczecinie w drugiej połowie lat czterdziestych XX w. Początkowo mieścił się przy ul. Malczewskiego 23, następnie został przeniesiony do budynku przy al. Wojska Polskiego 107. Jednak w pamięci szczecinian i wielu przyjezdnych szczególnie się zachowała ostatnia siedziba Domu Marynarza przy Malczewskiego 10/12, w południowej części działki pomiędzy ulicami: Malczewskiego, Matejki i Żubrów. Projekt budynku powstał w warszawskim Biurze Projektów Budownictwa Ogólnego, a jego autorami byli architekci: Wacław Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński i Eugeniusz Wierzbicki. W części hotelowej znalazło się 139 jedno- i dwuosobowych pokoi na 228 miejsc.  

Warto przypomnieć, że w kwietniu 1973 r. Towarzystwo Przyjaciół Szczecina, Stowarzyszenie Architektów Polskich i redakcja „Kuriera Szczecińskiego” ogłosili coroczny konkurs na najładniejszy budynek w mieście: Mister Szczecina 1972. Uczestnicy plebiscytu mogli głosować na siedem obiektów, wśród których znalazł się także Dom Marynarza. Czytelnicy biorący udział w plebiscycie i jury konkursu byli zgodni, przyznając mu zaszczytny tytuł Mistera Szczecina 1972.

W tamtych czasach był to bardzo nowoczesny obiekt. Co istotne, stał się nie tylko hotelem dla marynarzy i ich rodzin, ale także ośrodkiem morskiej kultury i tradycji. Od początku zadbano o rozrywkę dla gości. W sali restauracyjnej codziennie odbywały się dancingi. 

Tutaj znalazł swoje miejsce Morski Ośrodek Kultury, którym kierowała Ewa Nosal. To tu organizowano marynarskie wigilie, MOK zaopatrywał statki w książki, filmy. 
Była doskonale zaopatrzona biblioteka, sala widowiskowo-teatralna, kino, a nawet studio nagraniowe i filmowe. Odbywały się ciekawe spotkania, występy artystyczne, Morskie Turnieje Kultury, prezentacje twórczości artystycznej ludzi morza, promocje marynistycznych książek itp.

Przez ćwierć wieku kierownikiem Domu Marynarza był Witold Szadokierski, który związany jest z Polską Żeglugą Morską od 1970 roku. Najpierw pracował w Biurze Portowym zajmującym się agencyjną obsługą statków, następnie u głównego energetyka, a potem w związkach zawodowych, skąd trafił do Działu Reglamentacji i Aprowizacji PŻM (został jego kierownikiem). I już do emerytury zajmował się sprawami socjalnymi.

– Kiedy zacząłem kierować Domem Marynarza, pracowało w nim prawie 180 osób, a gdy odchodziłem – około 100 – wspomina Witold Szadokierski. – To byli pracownicy gastronomii, pokojowe, cały dział gospodarczy...

Jak dodaje, w Domu Marynarza spotykały się matki chrzestne statków PŻM (tutaj się odbył pierwszy zjazd Klubu Matach Chrzestnych Statków PŻM), a także zawiązywały się morskie stowarzyszenia, jak Szczeciński Klub Kapitanów Żeglugi Wielkiej czy Stowarzyszenie Starszych Mechaników Morskich. W budynku przy ul. Malczewskiego obradowała m.in. komisja konkursowa akceptująca projekt pomnika „Tym, którzy nie powrócili z morza” zbudowanego na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie.

Do końca lat osiemdziesiątych w Domu Marynarza działał telefon, przy którym dyżurowały panie udzielające informacji o aktualnych pozycjach statków. 
Tutaj także się odbywały zjazdy Klubu Publicystów Morskich. 

Dużą popularnością cieszyły się  organizowane w Domu Marynarza zabawy karnawałowe oraz bale kapitańskie i sylwestrowe. Sala restauracyjna mogła pomieścić do 150 osób, ale wykorzystywano też mniejsze sale: na 30 i 60 osób.

– Na ostatnim piętrze wieżowca znajdował się drink-bar, który był czynny do ostatniego klienta – dodaje W. Szadokierski.

W latach 80. zlikwidowano obowiązujące dotychczas karty wstępu. Obiekt szeroko się otworzył na turystów i klientów chcących wynająć pomieszczenia np. na konferencje czy prowadzenie jakiejś działalności. Była tu m.in. szkoła językowa, szkoła tańca, zakład fryzjerski, oddział banku...

Salę gimnastyczną wynajmowały sekcje sportowe.

– Zimą z pomieszczeń w Domu Marynarza korzystała na przykład administracja Klubu Jachtowego Pogoń, w holu spotykali się szachiści z placu Grunwaldzkiego – wymienia Witold Szadokierski.

Również Liceum Morskie korzystało z gościny przy Malczewskiego.

Dom Marynarza znany był z dobrej kuchni i mimo trudnych czasów, nie miał problemów z zaopatrzeniem w mięso. Jak opowiada jego wieloletni kierownik, masowce PŻM często transportowały zboże, a w ich ładowniach zostawały tzw. zmiotki. Dom Marynarza je odbierał i oddawał do rolniczych spółdzielni produkcyjnych na paszę dla kur i prosiaków, a w zamian otrzymywał mięso.  

– Sprzedawano je pracownikom na święta Bożego Narodzenia, trafiało ono także do ośrodków wczasowych i kolonijnych PŻM – mówi W. Szadokierski. – Żeby je bezpiecznie magazynować, postawiliśmy obok Domu Marynarza dwie szwedzkie chłodnie, takie same, jakie można spotkać na statkach.

W Domu Marynarza bywali znani politycy, sportowcy czy artyści. Wiąże się z tym wiele anegdot.

– Pamiętam, że gdy gościł u nas Stanisław Tym, zamawiał świeże pomidory, a w tamtych czasach zdobycie ich w grudniu nie było łatwe – śmieje się W. Szadokierski.

W latach 90. w związku z przemianami gospodarczymi i znaczną redukcją polskiej floty handlowej gwałtownie się zmniejszyła liczba osób korzystających z Domu Marynarza. Spowodowało to podjęcie decyzji o jego likwidacji i przekazaniu gmachu w 2002 roku Uniwersytetowi Szczecińskiemu, który urządził w nim akademik. W budynku znalazło swoją siedzibę Akademickie Centrum Kultury z teatrem „Nie Ma”, zespołami chórowymi, muzycznymi i kabaretem, a także zorganizowano wystawę popularnonaukową „Eureka”.

W roku 2012 US zaprzestał wykorzystywania wyższej części dawnego Domu Marynarza. Było to spowodowane zmniejszeniem liczby studentów oraz zaostrzonymi przepisami przeciwpożarowymi – aby im sprostać, uczelnia musiałaby przeprowadzić kosztowną modernizację budynku, co się okazało nieopłacalne. W latach 2014 – 2017 w dolnej części funkcjonował Instytut Filologii Germańskiej Uniwersytetu Szczecińskiego.

W 2018 budynek został sprzedany za ponad 16 mln zł prywatnemu inwestorowi, który go rozebrał.

Co to był za mecz!

Szczególne wspomnienia związane z Domem Marynarza ma prelegentka Ludmiła Kopycińska, która od 34 lat jest przewodnikiem miejskim PTTK z j. angielskim i rosyjskim, a przez 35 lat pracowała w szczecińskim porcie.

– Kluczową rolę w nawiązaniu przeze mnie kontaktu z Domem Marynarza odegrał „Kurier Szczeciński”– wspomina. – Pewnego dnia przeczytałam w nim informację o mającym się odbyć w naszym mieście Międzynarodowym Tygodniu Sportu Marynarzy i Rybaków. Przedsięwzięcie dotyczyło załóg ze statków stojących w porcie pod rozładunkiem lub remontujących się w naszych stoczniach. „Kurierowa” informacja kończyła się apelem o ewentualne wsparcie organizacji tego przedsięwzięcia. Niewiele myśląc, zgłosiłam się do Domu Marynarza na Malczewskiego, gdzie skierowano mnie do miejsca, z którym – jak pokazało życie – związałam się na kilka lat.  Morski Ośrodek Kultury – to było to miejsce, w którym znalazłam się po raz pierwszy i z którym nawiązałam bardzo sympatyczny kontakt. Przy organizacji Międzynarodowego Tygodnia Sportu Marynarzy i Rybaków pracy było naprawdę dużo. Było ciekawie, absorbująco energicznie i czasowo, poznawałam nowych ludzi. 

Jedno z jej ciekawszych wspomnień wiąże się… z pierwszym meczem koszykówki, jaki miał być rozegrany na ul. Kordeckiego między załogami jednego z chłodniowców „Transoceanu” i obcej jednostki. W dniu rozpoczęcia rozgrywek w pewnym momencie okazało się, że na meczu nie pojawił się sędzia. 

– „Co robić?” – zapytała mnie główna organizatorka Międzynarodowego Tygodnia Sportu, pani Zyta Kruk – opowiada Ludmiła Kopycińska. – Chwila namysłu i odpowiedziałam: „Ja będę sędziowała”. ans to zdenerwowana pani Zyta: „A ty się znasz na koszykówce?”. Oznajmiłam jej, że trenowałam przez siedem lat  właśnie tę dyscyplinę sportu i mam za sobą dwa lata gry w żeńskiej drużynie Politechniki Szczecińskiej. Spojrzała na mnie najpierw z pewną dozą nieufności, a potem z lekką nadzieją, że być może sprostam sędziowaniu i nie będzie falstartu na rozpoczęcie Międzynarodowego Tygodnia Sportu. Weszłam na salę, gdzie za chwilę miał się odbyć mecz i gwizdkiem dałam znać, że gra właśnie się rozpoczyna. Poprosiłam kapitanów drużyn o podejście do linii środkowej boiska. Uśmiecham się na wspomnienie reakcji zawodników, ponieważ rozległ się śmiech i posypały się żarty. „Jak to, baba będzie sędziowała mecz mężczyzn?! To niemożliwe, to pomyłka!”. Trwało tak dobrą chwilę. Ponownie użyłam gwizdka, pokazałam zegarek i powtórzyłam prośbę w języku polskim i angielskim o podejście do mnie kapitanów. Przypomniałam też, jakie konsekwencje grożą drużynom za przeciąganie sprawy z rozpoczęciem gry! Muszę przyznać, że bardzo pomogła mi moja angielska wersja polecenia, bo oto kapitan drużyny obcojęzycznej jako pierwszy podszedł do linii środkowej boiska. Kapitanowi drużyny naszego chłodniowca nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo i… rozpocząć grę. Czy były w czasie meczu żartobliwe uwagi, próby np. wymuszenia innej decyzji? Owszem, ale poradziłam sobie z żartownisiami. Pamiętam, że w podobnych okolicznościach sędziowałam mecz siatkówki… Naprawdę jest co wspominać! Bardzo ładne były uroczystości zakończenia imprezy. Moja córka Ola, jak widać na zdjęciu, robiła za stojaczek na medale.

Nieco później panie w Morskim Ośrodku Kultury, kiedy zorientowały się, że pani Ludmiła zna angielski i rosyjski, i że interesuje się Szczecinem, poprosiły ją o prowadzenie wycieczek po mieście z załogami statków stojących w Szczecińskiej Stoczni Remontowej „Gryfia”.

– W stoczniowej bibliotece pracowały wspaniałe panie, które współpracowały z MOK-iem – mówi prelegentka. – To one właśnie wpadły na pomysł wycieczek po Szczecinie, organizowały uczestników, autokary, a za pośrednictwem MOK-u przewodnika, czyli mnie. Wszystkie moje zajęcia w ramach współpracy z Domem Marynarza i „Gryfią” były oczywiście bez honorarium. Mam fantastyczne wspomnienia z kilku lat współpracy z MOK-iem i stoczniową biblioteką. Wielu rzeczy nauczyłam się i poznałam ciekawych wspaniałych ludzi. Bywałam na koncertach, przedstawieniach, na wystawach twórczości ludzi morza, które mnie niezmiennie zachwycały. To było piękne miejsce!

Więcej ciekawostek o tym miejscu będzie można usłyszeć podczas poniedziałkowego spotkania w CKE Stara Rzeźnia. ©℗

Elżbieta KUBOWSKA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

ad. Marek
2024-07-14 18:27:27
Bez Domu Marynarza i floty PLO, Szczecin to nie jest 1/2 Szczecina ale 1/4 Szczecina!
Człowiek 12
2024-07-01 22:25:05
Przypominam, że działał tam również Teatr Akademicki Uniwersytetu Szczecińskiego. Może grał mniej niż Niemaki, ale sale miał pełne. Nie przyznajemy się, ze US miał kiedyś swój teatrzyk? :)
Marek
2024-06-26 20:50:43
Bez Domu Marynarza Szczecin jest tylko 1/2 Szczecina...
Jacuś
2024-06-24 22:37:47
Właśnie! To było piękne miejsce, zbyt piękne aby mogło być tolerowane w nowej, nędznej, polskie rzeczywistości; i dlatego zostało zlikwidowane, podobnie jak polski przemysł przetwórczy.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA