Był wówczas jednym z najnowocześniejszych okrętów podwodnych. Z niewyjaśnionych przyczyn na przełomie maja i czerwca 1940 roku zatonął na Morzu Północnym, a wraz z nim 63-osobowa załoga. Do tej pory nie został odnaleziony. To słynny ORP „Orzeł”. Wiosną 2021 roku kolejna ekspedycja na pokładzie „Nawigatora XXI” wypłynie na jego poszukiwanie. Organizatorzy wyprawy są przekonani, że tym razem odnajdą wrak.
ORP „Orzeł” miał dać początek serii polskich okrętów podwodnych. Wybudowany został w 1938 roku w Holandii. Jednak nad jego skonstruowaniem czuwali Polacy.
– Jak na ówczesne czasy był supernowoczesny i doskonale przystosowany do zadań, jakie miał wypełniać – opowiada Grzegorz Świątek ze stowarzyszenia Wyprawy Wrakowe. – Miał najnowocześniejsze peryskopy. Nad jego konstrukcją i wyposażeniem pracowali Polacy, którzy wcześniej służyli w różnych armiach: niemieckiej czy rosyjskiej. To pozwoliło na skonstruowanie jednostki w oparciu o różnorodną wiedzę. Była to jednostka perfekcyjnie dostosowana do ówczesnej doktryny wojennej. Ten okręt miał służyć na Bałtyku i odpierać ewentualne ataki marynarki radzieckiej. Stamtąd bowiem bardziej spodziewano się ataku, gdy rozpoczęto jego budowę. Toteż był doskonale przystosowany do tego, by przez 90 dni, bez zawijania do portu, penetrować wody Bałtyku i przez 2-3 miesiące szachować wroga, broniąc naszych brzegów.
Niespełna rok po zwodowaniu „Orła” powstała w Holandii druga tego typu jednostka: ORP „Sęp”.
– Było też złożone zamówienie na kolejną, ale już nie zdążono jej wybudować – mówi Świątek. – Plany sięgały jednak kilku takich siostrzanych okrętów.
„Orzeł” miał 84 metry długości i mógł się zanurzyć na głębokość około 100 metrów. Po wynurzeniu był w stanie płynąć z prędkością prawie 20 węzłów, zanurzony – rozwijał prędkość niespełna 9 węzłów. Wyposażony został w 14 wyrzutni, 20 torped oraz w umieszczone na wieżyczce działo 100 mm przystosowane do walki pod wodą.
Do sił zbrojnych polskiej Marynarki Wojennej został włączony w lutym 1939 roku. Toteż zdążył wziąć udział w obronie wybrzeża we wrześniu 1939 r. Potem przez cieśninę Sund przepłynął do Wielkiej Brytanii, by dalej stanowić wsparcie dla marynarki brytyjskiej. Jego najbardziej spektakularną akcją było zatopienie 8 kwietnia 1940 roku niemieckiego transportowca „Rio de Janeiro”, którym płynęli żołnierze mający uczestniczyć w inwazji na Norwegię.
Dwa miesiące później „Orzeł” zaginął na wodach Morza Północnego.
– Istnieją dwie hipotezy jego zaginięcia: wpłynął na minę lub przypadkowo został zbombardowany przez brytyjskie lotnictwo – opowiada G. Świątek. – Dopóki nie zostanie odnaleziony jego wrak, nie będziemy mogli się skłonić ku żadnej z nich.
Odkrycie odpowiedzi na to pytanie to jeden z celów przyszłorocznej wyprawy w poszukiwaniu „Orła”. To nie pierwsza taka ekspedycja. Szukano go m.in. w roku 2006, 2008 czy 2013. Bezskutecznie.
– Dotychczas poszukiwacze badali jeden obszar i wracali – wyjaśnia Piotr Wytykowski, wiceprezes stowarzyszenia Wyprawy Wrakowe. – My posługujemy się bardziej wnikliwą analizą, przestudiowaliśmy mnóstwo dokumentów, by na ich podstawie dowiedzieć się zarówno jak najwięcej o samym okręcie oraz jego możliwej lokalizacji.
Mając tę wiedzę, wiosną lub latem (w zależności od pogody) przyszłego roku na pokładzie „Nawigatora XXI”, statku badawczo-szkolnego Akademii Morskiej w Szczecinie, poszukiwania wyruszy kolejna ekspedycja. Wyprawa odbędzie się w ramach Narodowego Programu Poszukiwania Wraku Polskiego Okrętu Podwodnego ORP „Orzeł”. Program został zapoczątkowany w 80. rocznicę zatonięcia jednostki. Stowarzyszenie Wyprawy Wrakowe oraz szczecińska Akademia Morska 13 maja br. podpisały porozumienie o współpracy. Wsparcia udzieliła Kancelaria Premiera RP oraz ówczesne Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.
Czy tym razem poszukiwania zakończą się sukcesem?
– Podchodzimy do sprawy metodycznie – przekonuje P. Wytykowski. – Mamy za sobą analizę tysięcy dokumentów. W tym raportów z innych statków, które tam pływały. Będziemy szukać we wszystkich miejscach, ale rozpoczynamy od tzw. gorącej strefy, tam gdzie prawdopodobieństwo znalezienia wraku jest największe. Mamy duże szanse na odnalezienie „Orła”.
Stowarzyszenie, które chce szukać „Orła”, sześć lat temu u wybrzeży Malty znalazło wrak „Kujawiaka” (niszczyciela eskortowego, który zatonął w 1942 roku). Ma więc już na koncie poważny sukces poszukiwawczy.
– Szukamy wraków polskich statków od 12 lat – opowiada G. Świątek. – Jest ku temu kilka powodów. Na pewno nie dla chwały i splendoru. Ale na pewno jest to rodzaj wielkiej przygody, gdy taki wrak się odkryje. Ponadto, jesteśmy w kontakcie z rodzinami członków załogi „Orła”. Wiele z nich nie ustaje w prośbach o to, byśmy go znaleźli. Poza tym, jeśli okręt zostanie odnaleziony, to informacja o jego lokalizacji zostanie naniesiona na mapy nawigacyjne. To także budowanie polskiej tożsamości na morzach.
Wyprawa na Morze Północne nie byłaby możliwa bez współpracy z Akademią Morską w Szczecinie, która na wyprawę, a może nawet kilka wypraw zapewni „Nawigatora XXI”.
– Nie jest to typowa jednostka hydrograficzna, ale zostanie do tego przystosowana – mówi Arkadiusz Tomczak, prorektor ds. morskich Akademii Morskiej. – Poszukiwania będą prowadzone przy wykorzystaniu technik obrazowania dna morskiego. Istotne jest to, by trasy były tak gęsto wyznaczone, aby pozwoliło to na zeskanowanie całego dna.
Jeśli jedna wyprawa na Morze Północne nie wystarczy, odbędą się kolejne. Stowarzyszenie Wyprawy Wrakowe opracowało mapy, które mają wskazać, gdzie może leżeć wrak.
Morze Północne po II wojnie światowej zapewne usłane jest wieloma wrakami. Organizatorzy ekspedycji jednak są przekonani, że jeśli dojdzie do odkrycia, nie pomylą „Orła” z żadną inną jednostką.
– To okręt charakterystyczny – przekonuje G. Świątek. – Mamy ponad 1000 zdjęć. W tamtych czasach chciano budować kolejne okręty podwodne, toteż dokumentacja „Orła” jest bogata. Rozpoznamy go po rozmieszczeniu elementów konstrukcji czy charakterystycznej armacie.
Zdaniem A. Tomczaka, rejony, które będą podlegały poszukiwaniom, nie są trudne. Średnia głębokość wynosi ok. 65 metrów, dno jest płaskie i piaszczyste.
Jeśli „Orzeł” zostanie odnaleziony, na dno zostanie spuszczony dodatkowo robot podwodny wyposażony w sprzęt nagrywający, który umożliwi jeszcze dokładniejszą ocenę jednostki i potwierdzenie, że to jest ten wrak, który był poszukiwany.
I co dalej?
– Pozostanie tam – mówi G. Świątek. – To podwodny grobowiec. Pozostanie tam. Tyle tylko że będziemy wiedzieli,gdzie jest. Wiedzieć to chciałyby rodziny tych, którzy tworzyli załogę „Orła”. To były 63 osoby, w tym 60 Polaków. Z wieloma rodzinami mamy kontakt. Niektórzy nam mówią wprost: „płyńcie tam, byśmy tylko wiedzieli”.
Mariusz RABENDA