Piątek, 11 października 2024 r. 
REKLAMA

Damian Ukeje: Blichtr mnie nie kręci

Data publikacji: 23 lutego 2016 r. 11:01
Ostatnia aktualizacja: 23 grudnia 2017 r. 11:23
Damian Ukeje: Blichtr mnie nie kręci
 

Ostatnio zrobiło się o nim nieco ciszej. Ale to planowana cisza. I my ją przerywamy... Kończy właśnie pracę nad swoją drugą płytą, lada moment pojawi się singiel. Na album czekać trzeba było trzy lata, ale szykuje się coś naprawdę dobrego. Między nagraniami, koncertami, podróżami od Rzeszowa przez Gdańsk do Szczecina, udało nam się porozmawiać z Damianem Ukeje. Wokalistą, który na szersze niż szczecińskie wody wypłynął dzięki zwycięstwu w pierwszej edycji The Voice of Poland. Przy czym postanowił trzymać się swojej muzycznej drogi. I rodzinnego miasta.

- Budzisz się z myślą, że jesteś dzieckiem szczęścia?

- Nie mam powodów do narzekania. Ilekroć otwieram oczy, myślę sobie: dzisiaj jest dzień, żeby zrobić coś pięknego.

- Coś pięknego, czyli muzykę?

- Tak. 95 albo nawet 100 procent moich działań jest związanych ze światem muzycznym. Oby było tak jak najdłużej.

- I nie ma w tobie tęsknoty za czasami, kiedy żyłeś „zwyczajnie”, bo byłeś przedstawicielem handlowym?

- Miło te czasy wspominam. Oczywiście mogę się zajmować innymi rzeczami, ale to muzyka jest najważniejsza. Jeśli mogę z niej żyć, rozwijać się, mam ludzi, którzy w nią i we mnie wierzą, głupotą byłoby z tego rezygnować. Całą energię kieruję w stronę rzeczy pozytywnych, na negatywne szkoda mi i czasu, i tej energii właśnie.

- Przydaje ci się pewnie jednak umiejętność sprzedaży. Tyle że sprzedać musisz siebie.

-  Mam swoją menadżer, która funkcjonuje za mnie w tej kwestii. Ale fakt faktem, zastanawiam się na ile pewne umiejętności nabyłem, a na ile wynikają one ze mnie. Bo ja zawsze jestem uśmiechnięty, otwarty, chętny, by porobić różne rzeczy. A praca przedstawiciela była z tym związana. Rozmawiałem z klientami, jeździłem po Polsce, to frajda. I dużo się nie zmieniło (śmiech). Dalej jeżdżę po Polsce, dalej rozmawiam z ludźmi, i dalej mam frajdę. Tło jest tylko inne. Nie mam kierownika, co to każe robić mi plany.

- Jesteś zdyscyplinowany czy menadżer musi trzymać cię twardą ręką i o wszystkim przypominać?

- Zawsze muszę mieć kalendarz włączony. Nie pamiętam o wszystkich spotkaniach, zwłaszcza w gorących okresach, kiedy więcej mnie w domu nie ma jak jestem; więc organizację zrzucam na moją Kasieńkę, mamy nasz system. Poza tym pani menadżer to też moja druga połowa, to ułatwia sprawę. Ale bywa, że utrudnia (śmiech).

- Niedługo wyjdzie twoja druga płyta. Jest łatwiej niż przy debiucie?

 - Jestem na etapie równowagi i chęci rozwoju. Odbieram każdy etap życia jako lekcję. Nic więcej, tylko lekcję. Pierwsza płyta to był mój pierwszy raz w profesjonalnym studiu nagraniowym, z najlepszymi muzykami w kraju. Umysł mocno mi się „otworzył". Druga płyta to odrobienie lekcji z tej pierwszej. Chyba dla każdego muzyka jest najważniejsze to, co teraz. Dla mnie również ten krążek to najistotniejsza  rzecz, jaka dzieje się w moim życiu na tę chwilę, od dłuższego już czasu. Wierzę w tę płytę całym sercem. Nigdy nie byłem aż tak świadomy muzycznie. Tą płytą wiele osób się zdziwi. Ciężko powiedzieć, jaki to będzie rodzaj muzyki, do tej pory kojarzony byłem z krzyczeniem, cięższymi dźwiękami, tu emocje budowane są inaczej. Bliskość, intymność, szczerość aż do bólu – płyta jest podróżą wewnątrz siebie. I serc innych osób. Bo są sprawy, które dotyczą nas wszystkich. Tylko każdy je widzi inaczej. Jestem też współproducentem.

- O wszystko dbasz sam?

- Dotychczas kompozycje były moje i zespołu. Teraz płytę robię ja i producent z Trójmiasta. Mój przyjaciel, tak mogę chyba powiedzieć, bo zaprzyjaźniliśmy się podczas tej pracy - Jakub „Kikut" Mańkowski. Niezwykła osobowość. Ma na koncie współpracę z wieloma, różnorodnymi muzykami - od Behemotha po Sylwię Grzeszczak. Człowiek, który kocha muzykę. Sam stwierdził, że teraz bierze udział w jednej z najważniejszych przygód muzycznych.

Przez chwilę byłem w muzycznym dołku. Chłopaki chcieli grać ciężką muzykę, ja widziałem, że po głowie chodzą mi inne rzeczy. Dlatego też tę płytę nagrałem bez moich chłopaków, musieli to zrozumieć. Pięciu facetów chce mieć coś do powiedzenia, znamy się od lat, niejedno razem przeszliśmy, 70-80 koncertów w roku i musiałem nagle powiedzieć: chowamy ego do kieszeni. Liczy się tylko piękno muzyki. Cieszę się, że trafiłem na Kubusia Mańkowskiego, uchylił mi drzwi, a ich już nie można zamknąć.

Czuję się teraz dziwnie, jakby ktoś nam coś fajnego dał, a my mamy tylko to opakować i zrobić z tego użytek. Przy pierwszej płycie bardzo się stresowałem, przy tej odczuwam kompletny spokój. I w ogóle się nie stresuję. Choć jest nie tylko o tym, co pozytywne, to też trzeba sobie jasno powiedzieć.

Szczerze mówiąc nie zakładałem, że się uda. Była jedna piosenkę. Wysłaliśmy ją do wytwórni. I zaraz dostaliśmy telefon, czy możemy przyjechać. Pojechaliśmy i okazało się, że wyszliśmy z budżetem na całą płytę. Spytano nas, czy mamy jeszcze jakieś pomysły. Tak, mamy miliard pomysłów (śmiech).

- Możemy spodziewać się gości specjalnych?

- Pewnie! Ale ich nazwiska zdradzę przed wydaniem płyty. Współpraca wynikła przypadkowo. Gdzieś na kolacji, spotkaniu, ludzie sami proponowali udział w projekcie. Bo nigdy bym nie śmiał prosić tych osób o cokolwiek. Powiem tylko, że pomógł mi z tekstem piosenki, która będzie singlem, wyjdzie za trzy cztery-tygodnie, Piotr Rogucki, lider Comy. Jestem jego ogromnym fanem. Poznaliśmy się parę lat temu podczas wspólnej trasy koncertowej. To, co powstało postanowiłem mu wysłać, bo bardzo go szanuję, choć jakoś specjalnie się razem nie trzymamy. Sam oddzwonił i stwierdził, że zapowiada się ciekawa płyta. Ja na to: „Stary, jeszcze teksty muszą być ciekawe. Usłyszałem: „Jak potrzebujesz pomocy, nie ma problemu". Dałem mu więc kilka piosenek, zaproponowałem, by sam sobie coś wybrał. Napisał genialny tekst. Wytwórnia jak usłyszała ten numer zadecydowała, że będzie singlem. Jest klip, czekamy na premierę.

- Jak to jest z teledyskami…  Jest się w nich aktorem, nie wokalistą.

- Zawsze mam z tym problem. Tym razem jednak w teledysku pojawili się aktorzy, ja byłem odpowiedzialny za część muzyczną. W kółko, dwadzieścia tysięcy razy grałem na gitarze i śpiewałem. Siedziałem w jednym miejscu i tyle. Myślę natomiast, że aktorstwo jest trochę połączone z tym, co robię. Występowanie na scenie jest w jakimś stopniu kreacją; chodzi mi po głowie, czy aby w drugim, trzecim singlu nie pobawić się aktorsko. Siedzę nad scenariuszem, zapisuję pomysły, zależy mi na tym by mieć w każdej kwestii 100 procent władzy nad tym projektem. Od kompozycji, przez okładkę, wszystko musi przejść przez moją głowę.

- Denerwują cię pytania o „The Voice of Poland"?

- Ten program jest integralną częścią tego, co teraz dzieje się w moim w życiu. Inaczej. Ufam, wierzę w to, że tak czy siak robiłbym muzykę, bo wiedziałem że tego chcę. Pracując zawodowo miałem za mało czasu na muzykę, była bardziej  moim hobby niż sposobem na życie. „The Voice" ułatwił mi podjęcie ważnych decyzji. W nim nie wygrywało się 200 tysięcy, co by pozwoliło siedzieć spokojnie rok czy dwa i zastanawiać się co dalej. Dostałem kontrakt fonograficzny, dlatego stwierdziłem, że zakończę już „zwykłą” pracę. Zresztą w  ogóle nie chciałem iść do tego show, namówili mnie koledzy z zespołu, wypchnęli mnie wręcz. Pierwsza edycja była taka, że pozwalano nam robić swoje. Wygranie w talent show to nie zawsze błogosławieństwo. Natomiast dostanie się do odcinków na żywo sprawia, że ludzie zaczynają cię kojarzyć. Tyle że program się kończy i trzeba dać z siebie coś więcej.

- Wygrałeś. I dalej robisz swoje.

- Byłem gotowy na najgorsze. Miałem świadomość, że siedzę w muzyce rockowej, która nie do końca dobrze patrzy na talent show. Ale pomyślałem: zaraz zaraz, siedzę niej nie od wczoraj. Więc dam radę. Skoro dorastałem w Szczecinie i przetrwałem, a nie zawsze było fajnie, jeśli wziąć pod uwagę kolor mojej skóry, to nic nie jest w stanie mnie złamać, zdołować.

Po programie przez rok, odbudowywałem wizerunek, bo sporo osób myślało, że jestem produktem. Trzeba było powalczyć, była trasa z Comą, potem udało nam się zagrać na Przystanku Woodstock. Ciężka praca i nagle my, zespół garażowy pojawiamy się na dużych scenach. Doskonale pamiętam nasze pierwsze koncerty, wiem jak wyglądają teraz. Odczuwam satysfakcję z tej różnicy. Nasze utwory z pierwszej płyty na stałe zagościły w Antyradiu, wcześniej w Esce Rock. Nie pchałem się nigdy do komercyjnych radiostacji. Cieszy mnie, że Eska Rock chciała być patronem płyty.

- I nagle zniknęła ze Szczecina...

- To był rzeczywiście niefart (śmiech). O północy słyszeliśmy, jak w jej miejsce weszła jakaś stacja, która puszcza disco polo, było coś o gwiazdach (śmiech). Metallica pokazuje natomiast, że można wyjść z szuflady. Przecież oni grają ciężką metalową muzykę, a za sprawą „Nothing Else Matters" są wszędzie. Myślenie o tym, gdzie mnie będą puszczać, a gdzie nie, nie pojawia się we mnie ani przez sekundę. I to mnie bardzo cieszy.

- Wpisałam w wyszukiwarkę Damian Ukeje. I co? A to informacja, że pokonałeś ciężką chorobę, a to, że pokazałeś publicznie narzeczoną…

- Mam takie „newsy” gdzieś. Nie pcham się na ścianki. Owszem, gdy Nergal otwierał salon fryzjerski - pojechałem. Jak są jakieś akcje charytatywne, staram się brać w nich udział. Cała reszta, blichtr i „fejm” mnie nie kręcą. I nigdy nie będą. Nie jestem celebrytą. Jestem muzykiem – samoukiem. Człowiekiem, który kocha sztukę. Nikim więcej.

Co ludzie napiszą, to napiszą. Kiedyś ktoś podesłał mi artykuł. Podobno zbluzgałem jakiegoś człowieka w galerii handlowej we Wrocławiu, grałem tam koncert sylwestrowy TVP. Prawda była taka, że mój najlepszy przyjaciel pojechał tam ze mną. Łaziliśmy po centrum handlowym, dla żartów przydeptywaliśmy sobie buty. Znamy się od piętnastu lat, zażartowaliśmy sobie ostro, ktoś z boku mógł to inaczej odebrać. Nie mam na to wpływu. Tak jak nie mam wpływu na to, jak inni ocenią moją muzykę. Możemy starać się coś zrobić, a i tak zostanie odebrane na opak. Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie piszą, nie ma sensu o tym myśleć.

- To kiedy wyprowadzasz się ze Szczecina?

- Lubię to miasto. Więc nie wiem czy kiedykolwiek. Pewnie, że ciągnie mnie do Trójmiasta, do Warszawy, tam więcej można załatwić na jednym spotkaniu niż przez trzy miesiące wysyłania maili.

- Masz plan B?

- Nie mam planu. Bo gdybym go miał, zakładałbym niepowodzenie planu A. Tego zaś nie przewiduję. Szczerze wierzę w to, co robię.

- Oglądasz jeszcze czasami zawody lekkoatletyczne?

- Łezka mi się w oku zakręciła, jak o to spytałaś… Strasznie mnie to kiedyś kręciło. Zastąpiłem sobie trochę lekkoatletykę czymś, w czym zawsze byłem kiepski. Śledzę MMA. Mamy wielu fighterów w naszym regionie, kibicuję mi.  To taka moja odskocznia, coś sobie obejrzę, poczytam, muszę wybrać się na galę KSW. Jestem od przemocy jak najdalej, szanuję jednak tych sportowców, wiem, że muszą mieć dobrze poukładane w głowie, widzę jak to rozsądni ludzie, nie muszą nic nikomu udowadniać. Tylko sobie.

- Dziękuję za rozmowę.

Ewelina KOLANOWSKA

Na zdj.: By robić dobrą muzykę wystarczą dwa instrumenty: gitara i... gardło.

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA