Paweł MIEDZIŃSKI
Dziś, 55 lat po wydarzeniach jakie rozgrywały się na ulicach Szczecina na temat przebiegu zdarzeń, ich kulis wiemy już bardzo wiele. Powstało na ten temat wiele naukowych publikacji i opracowań. W dobie mediów społecznościowych, fake newsów etc. warto spojrzeć, jak wówczas, na bieżąco relacjonowano i przedstawiano to, co się działo. Bardzo ciekawych materiałów do takich analiz dostarcza ówczesna prasa ale przede wszystkim archiwum dawnej tajnej policji politycznej. W jej rękach znalazły się m.in. listy jakie szczecinianie pisali do rodzin zamiszkałych w innych częściach kraju. Listy, które nigdy nie dotarły do adresatów a ich treść przez lata pozostawała nieodkryta.
Szczecin płonie
„Trudno wam będzie uwierzyć, w to co chcę wam opisać. Na pewno już wiecie o tym dawno, jakie zajścia wynikały na całym Wybrzeżu, począwszy od Gdańska aż do Szczecina. (…) Jak sam stwierdziłem naocznie nie różni się niczym od faszystów. Kiedy to robotnicy domagają się poprawy życia i głoszą hasła »My chcemy chleba«, »Nie twórzcie Polski niewolniczej«, »Precz z czerwoną burżuazją« i wiele innych, władza nasza rzuca się z pałami bijąc bez litości. Ale niestety naród nasz prawdziwy, który pragnie wolności, nie pozwala się katować faszystom a uderzając na nich z kamieniami w ręku i innymi narzędziami tworzy masakrę. Dziesiątki trupów Gomułkowskiej milicji, setki rannych. Naród zwyciężył pierwszą bitwę, ale wciąż nie jest pewny czy będzie zwycięzcą do końca. (…) Przyszedłem tam [pod KW PZPR] około południa. Gdy zjawiłem się na placu, tysiące ludzi stało grożąc rękami i krzycząc przeróżne hasła. Ci co byli w gmachu, wszyscy czerwona burżuazja, zamiast przemówić do ludności choć słowem, zapewnić im polepszenie życia umknęli w popłochu do domów ze strachu nie zabierając nawet płaszczy. Prawie wszyscy kto tylko tam stał zaczęli rzucać kamieniami wybijając wszystkie okna 6-piętowego gmachu o łącznej długości ponad stu metrów. Nagle wśród wrzasku i krzyku doszedł mnie do ucha okrzyk choć nie wiem czyj: spalić dom czerwonej burżuazji. Podchwyciłem to szybko a zebrawszy kilku mężczyzn na komendę wołaliśmy: spalić! spalić! spalić! (…) Po niedługim czasie do wnętrza pokoi gmachu wdało się przez okna kilkunastu mężczyzn a wyrzucając wszystko, co znajdowało się w pomieszczeniach na ulicę, polali benzyną i ogień ogarną natychmiast wszystko. Kolejno wchodzili na poszczególne piętra zrzucając wszystko co się tam znajdowało, a począwszy na broszurkach o Leninie a skończywszy na radiach, telewizorach i szafach pancernych. (…) Nagle do akcji wkroczyło wojsko i straż [pożarna]. Podjechali w opancerzonych samochodach aby rozerwać zwarty szyk tłumu. Naród jednak nie przestraszył się tego. Kto mógł wspinał się na samochód, a inni podnosząc ręce, a w szczególności kobiety i dzieci, klękały na kolana. Wojsko jednak nie uczyniło kroku do przodu, lecz widząc tak rozwścieczony tłum wycofało się. (…) Po tym akcie [spaleniu KW PZPR] naszym następnym punktem było więzienie. Po drodze natomiast duży sklep PKO z towarami jakich nie kupisz za nasze pieniądze lecz za dolary. Otwarty był dla wszystkich. Po kilku minutach sklep był pusty, a w nim ani jednego okna. Udaliśmy się następnie pod gmach Wojewódzkiej Rady [Narodowej – dziś Urząd Wojewódzki]. Nie udało nam się spalić go (…) gdyż gmach ten otoczony był już przez wojsko. Trudno było się zbliżyć, gdyż wojsko otwarło ogień do nas demonstrujących. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że to jest ślepa amunicja, wiec szturmem zaatakowaliśmy wojsko i dostaliśmy się do wnętrza. Rzucając butelki z benzyną rzucaliśmy także ogień, po czym kłęby dymu ogarnęły gmach. Część budynku płonęła już jak zjawili się milicjanci w wojskowych mundurach rzucając petardy z gazem łzawiącym, a także otwarli do nas ogień z pistoletów maszynowych. Tym razem Gomułkowscy żandarmi użyli amunicji ostrej. Wydaliśmy natychmiast rozkaz wycofać się ludności z placu i ukryć się w bramach. Najdzielniej spisali się dzieci w wieku 12 lat. Dwóch chłopców zostało ciężko rannych. Oni nie zdążyli ukryć się, padli na placu w sprawiedliwej walce (…). Po opanowaniu sytuacji ruszyliśmy na ulicę Kaszubską, gdzie chcieliśmy oswobodzić więźniów a następnie spalić więzień doszczętnie. (…) Szliśmy ulicami krzycząc hasła. „precz z Gomułką’, ‘Chcemy wolności’, ‘Precz z władzą Radziecką w Polsce’. (…) Na całą długość budynku rozlaliśmy benzynę i podpalili. Ogień buchnął sięgając do okien budynku. Uderzamy na główną bramę ale bez skutku. (…) Z zewnątrz więzienia strażnicy byli już widocznie przygotowani na to, na to bo nie wiadomo skąd przez wysoki mur gaśnicami ugasili ogień. Po chwili przyjechała milicja w mundurach wojskowych i wywiązała się okropna strzelanina. Tłum jednak nie rozproszył się. W zwartym szyku zostaliśmy nie patrząc jak kule obok nas padają w ziemię. Ten, kto pragnie wolności i ten kto znajduje się w takiej sytuacji, w sytuacji walki o swe prawa nie lęka się kul gwiżdżących, które padają obok niego. Milicja z zimną strzelała bez przerwy (…) Strzelanina była taka jak na wojnie. Wieczorem, gdy spojrzeć dnia 17 XII 70. na miasto Szczecin płonął dym pokrywał miasto”.
* * *
„A więc 17.12. rano o 7:00 byłem w pracy. Wszyscy wiedzieli że w Gdańsku rozróba. Do śniadania praca się nie kleiła. Napisałem na burcie statku kredą »Stoczniowcy solidaryzujemy się ze stoczniowcami z Gdańska i Gdyni«. (…) Przyszedł mistrz i zaczął nam klarować abyśmy nie robili jakiś głupot a ja oczywiście mistrzowi: o 10:00 broń Boże nie będziemy strajkować. Kazał zetrzeć nam napis i to mnie. A ja twardo nie. Sam szmatą starł. Za chwilę był drugi: »Stoczniowcy. Na co czekamy Gdańsk walczy«. No i kto przechodził obok nas powtarzaliśmy każdemu aby przypadkiem »dziś o 10:00 po śniadaniu nie strajkował«. Zresztą kilka wydziałów już szykowało bez porozumienia ze sobą. Śniadanie jak nigdy kończymy wcześniej. Wszyscy bez słowa wychodzimy ze stołówki. Zbieramy się. Idziemy na inne wydziały. Razem coraz więcej. Na ogólną liczbę 10 tys. załogi i na bramę idzie 75%. Masa ludzi w roboczych ubraniach i kaskach wychodzi za bramę. Pierwsze ulice, ludzie w [nieczytelne] klaszczą, tramwaje stają. Gdzieniegdzie można zauważyć płaczące kobiety. Trochę mi się też chciało płakać. Dreszcze. Przejęcie. Skandują wszyscy śpiewają »Jeszcze Polska«. Idziemy pod dom partii. (…) Kordon glin z tarczami i pałkami i bronią przewieszona przez pierś./ Ruszamy na nich, momentalnie z tyłu z zamontowanego na samochodach działka wystrzelono na nas jakieś petardy. Całe szczęście ze byłem w wojsku. Od razu pierwsze obok mnie rzuciłem z powrotem na gliny. Inni zrobili to samo. Tłum ustąpił. Nie dało rady. Musieliśmy uciekać dosłownie. Zbierają się wszyscy na ul. Parkowej. Idziemy do portu po portowców jednak na Wałach Chrobrego to samo. Obstawieni jesteśmy w koło. Znów gaz i mnóstwo łez. Wycofaliśmy się pod stocznię. Ze wszystkich stron nas otoczyli. Na razie nie strzelają z broni tylko petardy i gaz łzawiący. My kamieniami tylko. Wojskowymi samochodami przywożą gliny. Nacierają. My też. Palą się samochody. Zdobyliśmy dużo świec łzawiących, bronimy się. nimi. W sumie obok jeden gazik spalony z tym działkiem do wyrzucania petard łzawiących i całą skrzynkę kajdanek. W sumie w tym dniu spalonych 7 samochodów cywilnych i dwa wojskowe. (…) Był moment że od łez nic nie widziałem i upadłem na bruk. Nie mogłem się poruszać o własnych siłach. Koledzy mnie podnieśli i odciągnęli na tyły. Gorąco było, trwało to do drugiej w południe. Potem połączyliśmy się ze Stocznią remontową, która pracuje na wyspie dowożona statkami do pracy i z racji tego nie mogli wcześniej nam pomóc. Suma summarum wyruszyliśmy powtórnie na miasto już z transparentami i pod dom partii po drodze myśmy rozbili kordon glin. (…) Potem [gdy płonął gmach KW PZPR] przenieśliśmy się pod K. MO [Komendę Wojewódzką Milicji Obywatelskiej]. W tym dniu było bardzo gorąco. Gliny broniły się z okien na piętrach strzelali, byli zabici, najwięcej zabitych było właśnie tam. Żuka podpalonego wepchnęliśmy w bramy, rozbijaliśmy kasyno milicyjne (z wiarygodnych źródeł – wódki w kasynie było za 200 tys. zł przyg. na święta). (…) (W tym samym czasie robili PKO. Tam gdzie są zagraniczne towary. Tam mnie nie było ale musisz sobie wyobrazić, że została tylko pralka czy lodówka już nieczynna. Wszystko zginęło, nawet Jawa 350 która stała na wystawie). Komenda zaczęła się palić. Spłonęło tylko biuro paszportów i to kasyno. Musieliśmy się wycofać bo było dużo zabitych i rannych. Przy okazji w momencie cofania się podpaliliśmy dwa skoty wojskowe w których były gliny spłonęły doszczętnie. Butelki były na wagę złota (…). Wróciłem do stoczni przebrałem się i jeszcze raz w tym dniu przez plac Żołnierza jeszcze płonął Reichstag jak [nieczytelne]. Pierwszy raz obok mnie dosłownie młody chłopak dostał kule prosto w pierś. (…)W piątek normalnie na 7:00 do pracy. Nikt nie pracował. Wszyscy się zbierają i idziemy pod budynek dyrekcji Stoczni. (…) Przed stocznią stoją dwa czołgi pozamykane szczelnie. Tylko peryskop chodzi w koło. Dyskusja. Zamalowaliśmy wszystkie iluminatory. Wchodzimy na ten czołg. Strzelają do nieba z działek. To mną wstrząsnęło mimo że na postrach, ale jednak z czołgu działkiem strzelają bez przerwy. Chcą się wycofać wkładamy szyny między gąsienice. Łamią się jak zapałki. Pierwsze butelki z benzyną pala się już na żelastwie. (…) Czołgi się palą na dobre. Dopiero teraz wyskakują z nich żołnierze i gliny. Ułatwia im tyraliera wojska które strzela do nieba na postrach. (…) Po raz pierwszy zacząłem się bardzo bać. Wokół cały teren zagazowany od dumy i gazu łzawiącego. Widoczność jak przez gęstą mgłę. Ale wtedy właśnie jakiś sierżant widziałem dokładnie dwa winkle na pagonach ładował TT‑kę i zaczął celować do mnie z 40 metrów. Heniuś, pod Bogiem pierwszy raz słyszałem jak gwiżdżą kule. (…) Trzech zostało na zawsze. Byli za moimi plecami. Jeden dostał w szyję. (…) To był koniec rozruchów w których strzelano. Potem to już strajk okupacyjny.
* * *
Listy te zostały przechwycone na poczcie w ramach standardowych praktyk inwigilowania społeczeństwa. SB szybko ustaliła autorów a Prokuratora Wojewódzka w Szczecinie prowadziła śledztwo. Polityczną decyzją postępowanie to (jak i wiele innych) zostało zakończone. Niemniej autorzy byli rozpracowywani i inwigilowani. W przypadku autora drugiego listu – aż do 1990 r.
Poza dostrzegalną dramaturgią zdarzeń z listów przebija także nieprawdziwy, ale silnie zakorzeniony obraz. Mit wielkiej liczby zabitych (w tym przypadku „gomułkowskich żandarmów”) oraz z pierwszego listu –„wojska z ludem”. Dziś wiemy, że oficjalna liczba zabitych podana w specjalnym komunikacie Prokuratury Wojewódzkiej w prasie była prawdziwa. Jak widać nie uwierzono w oficjalną enuncjację a niektórzy nadal nie chcą jej przyjąć do wiadomości. Z badań naukowych wynika także inny obraz działań wojska. Żołnierze pozostawali bierni gdyż nie otrzymali określonych rozkazów. Gdy te już wydano – także strzelali. Wspólne milicyjno‑wojskowe patrole pacyfikowały miasto prze kolejne dni. Nikogo nie musiano w żadne mundury przebierać.
Silne emocje u obu autorów związane były z dystrybucją dóbr materialnych. Sklep Banku PKO – późniejszy „Pewex” – kłuł w oczy – jako świątynia konsumpcji niedostępna zwykłym obywatelom na co dzień nieustannie karmionym frazesami o równości społecznej.