Sobota, 23 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Czarny czwartek

Data publikacji: 2022-12-16 11:14
Ostatnia aktualizacja: 2022-12-18 11:47
Okolice Bramy Królewskiej, zbieg pl. Hołdu Pruskiego i pl. Żołnierza Polskiego. Wraz z demonstrantami pod KW PZPR docierają wojskowe transportery opancerzone. Fot. IPN  

W powszechnym odbiorze synonimem czarnego czwartku jest 17 grudnia 1970 roku w Gdyni, kiedy wczesnym rankiem wojsko zaatakowało robotników idących do pracy w Stoczni im. Komuny Paryskiej. Padli zabici i ranni, a potem ulicami miasta przeszła demonstracja krwawo spacyfikowana przez władzę. Jej symbolem było ciało Zbigniewa Godlewskiego (Janka Wiśniewskiego z Ballady o Janku Wiśniewskim) niesione na drzwiach. Czarny czwartek to jednak nie tylko Gdynia i do zabitych tam 18 osób należy doliczyć 13 ofiar protestu w Szczecinie.

W PRL‑u pod koniec lat sześćdziesiątych narastał kryzys społeczny, polityczny i ekonomiczny. Władze sięgnęły po nieudolne reformy gospodarcze, chcąc ratować niekorzystną sytuację w kraju, a zwiastunem reform miała być tzw. regulacja cenowa (podwyżka cen), obejmująca głównie podstawowe artykuły spożywcze. Wprowadzono ją w nocy z soboty na niedzielę 12/13 grudnia 1970 r. W efekcie kolejnej „operacji cenowej” najwięcej traciły osoby o najniższych dochodach. Rząd zamierzał zrekompensować podwyżkę m.in. poprzez dodatki do pensji dla najniżej uposażonych i rodzin wielodzietnych. Tak drastyczny wzrost cen spowodował reakcję społeczeństwa nie tylko w Gdańsku czy Gdyni, ale również w Szczecinie i całej Polsce.

Do 17 grudnia w Szczecinie panował spokój, choć w raportach Służby Bezpieczeństwa odnotowywano napiętą sytuację w zakładach pracy. Tego dnia około godziny 10 odbył się wiec w Stoczni im. Adolfa Warskiego, podczas którego domagano się odwołania podwyżki cen oraz rozmowy z I sekretarzem KW PZPR w Szczecinie Antonim Walaszkiem. Rozmowy jednak nie odbyły się, a Walaszek miał stwierdzić, że z „motłochem rozmawiać nie będzie”. O godzinie 10.30 ponad sześciuset stoczniowców opuściło stocznię. Po sformowaniu pochodu i dołączeniu do niego pracowników pobliskich przedsiębiorstw wyruszono w stronę Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Michał Paziewski pisał: „Skandowano: »Żądamy obniżki cen«, »Szczecin z Gdańskiem«, »Idziemy na komitet!«. Pojawiły się też transparenty: »Niech żyje strajk«, »My nie chuligani, my ludzie pracy«. Próbowano intonować pieśni towarzyszące przełomowym momentom polskich dziejów – Jeszcze Polska nie zginęła, Międzynarodówkę”. 

Siły porządkowe, nie chcąc dopuścić, by robotnicy przedostali się do centrum, zaatakowały ich na jednym z najbliższych skrzyżowań. Doszło do gwałtownych starć, w wyniku których milicjanci zostali pokonani. Sformowano kilka następnych pochodów, które za cel obrały budynek KW PZPR przy pl. Żołnierza Polskiego. Około południa zbierający się przy nim ludzie zaczęli rzucać w niego kamieniami i butelkami z benzyną. Spowodowały one pożar, który szybko ogarnął cały budynek. Lucyna Plaugo wspominała: „Ja chodziłam do ogólniaka wtedy na Gumieńcach. Urwaliśmy się szybko na plac Żołnierza. Wyrzucali tam przez okna dobytek KW. Wyciągano portrety, przez chwilę trzymano je na górze, potem powoli spadały na chodnik, na płonący stos. Cieszyłam się, chociaż nie wiedziałam jeszcze, z czego”. Mieczysław Soszyński wspominał o swoich odczuciach, kiedy patrzył na płonący budynek: „Widziałem, jak to wszystko leci, te kwiaty, te meble, i tak dalej, dla mnie to było coś przerażającego, w tym odczuciu, że to mienie się niszczyło. Z tym, że część ludzi brała udział w tym akcie, a część spokojnie się przyglądała. Ta reakcja ludzi mnie zastanowiła, że nikt się nie oburzał i nie protestował”. 

Pierwszy sekretarz KW PZPR Antoni Walaszek podjął decyzję o  ewakuacji z komitetu, zaś tłum nie dopuścił straży pożarnej do budynku. Do miasta ściągnięto posiłki wojskowe, w tym te, które wcześniej pacyfikowały Gdańsk i Gdynię. Około godziny czternastej tłum wokół budynku KW PZPR liczył w przybliżeniu 20 tys. osób. 

Mniej więcej dwie godziny później rozpoczął się także szturm na Komendę Wojewódzką Milicji Obywatelskiej (KW MO) przy ul. Małopolskiej, w której jakoby przebywać mieli aresztowani wcześniej demonstranci oraz przedstawiciele domniemanego Komitetu Strajkowego ze Stoczni im. Warskiego. 

Paziewski pisał o ataku: „Używano odłamków tłuczonych płyt chodnikowych, materiałów łatwopalnych zdobytych na wojsku i strażakach, kilofów i oskardów. Do wnętrza budynku nieletni, nierzadko wspinający się po gzymsach i rynnach, wrzucali przez okna materiały palne. Obleganym szybko wyczerpały się granaty łzawiące i petardy, wystrzeliwane i rzucane w tłum, który odrzucał je do gmachu. Po nieudanych próbach sforsowania przy użyciu drągów i oskardów głównych drzwi wejściowych do komendy staranowano je przyciągniętą z pobliskiego placu zabaw starą szalupą ratowniczą. Szalupa rozpadła się i utkwiła w obszernych drzwiach, po czym podpalono wlaną do niej benzynę”. Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna. Budynek płonął. Według Michała Paziewskiego pierwsze strzały z okien Komendy Wojewódzkiej milicji w kierunku ludzi padły około godziny 15.30. 

Z zachowanych rozmów telefonicznych pomiędzy komendantem wojewódzkim MO płk. Julianem Urantówką a komendantem głównym MO gen. Tadeuszem Pietrzakiem wynikało, że znajdujący się w komendzie funkcjonariusze mieli bronić się jak najdłużej bez użycia broni:

„Julian Urantówka: – Rzucają kamieniami.

Tadeusz Pietrzak: – Rzucają kamieniami?

Julian Urantówka: – Tak.

Tadeusz Pietrzak: – Urantówka, uważam, podejmijcie sami decyzję, kiedy trzeba użyć broni.

Julian Urantówka: – Towarzyszu Ministrze, dopóki nie będą wkraczać do gmachu, bronimy się, nie będziemy używać.

Tadeusz Pietrzak: – Rozumiem.

Julian Urantówka: – Tak.

Tadeusz Pietrzak: – Wyłączam się, organizuj obronę. Czołem!”.

Paziewski pisał: „Po nieudanym ataku na bramę główną zasadnicze uderzenie przeniosło się na znajdującą się na lewo od niej mniejszą drewnianą bramę. Kiedy po jej zniszczeniu okazało się, że wejście jest zamurowane, kilofami oraz metalową ławką uliczną wykuto w niej duży wyłom. Wtedy do wdzierających się oddano wprost krótką serię strzałów z ręcznego karabinu maszynowego ustawionego za kołami ciężarówki, po czym broń się zacięła. Kule powstrzymały napór, choć prawdopodobnie wtedy zginęła jedna lub dwie osoby, a kilka innych zostało rannych. Znajdujący się wewnątrz budynku milicjanci kilkakrotnie strzelali seriami (również w metalową bramę od strony ulicy Starzyńskiego, forsowaną przez demonstrantów), tym razem tylko na postrach. Płonące mury, oblewane benzyną zabieraną z aut zaparkowanych w pobliżu, sprawiały wrażenie, że cała budowla stoi w ogniu. Wewnątrz komendy panował chaos i – spotęgowana ciemnościami (na skutek awarii instalacji elektrycznej) oraz groźbą wybuchu gazu – atmosfera strachu. Grozy dopełniał widok z okien – łuny ognia i chmury dymu wydobywające się z płonącego KW partii – oraz świadomość, że dwa dni wcześniej w Gdańsku spalono partyjne i milicyjne gmachy”. 

W ataku na Komendę Wojewódzką milicji w wyniku strzałów oddawanych przez wojsko oraz milicję lub też w wyniku innych zdarzeń zginęło 11 osób. Przykładowo Henryk Perkowski zginął przejechany przez wojskowego skota. Tego dnia zginęła też w swoim mieszkaniu 16‑letnia Jadwiga Kowalczyk. Oprócz Perkowskiego i Kowalczyk śmierć w czarny czwartek pod komendą milicji ponieśli: 18‑letni Stanisław Kamać, 24‑letni Daniel Kućma, 23‑letni Roman Kużak, 42‑letni Edward Prysak, 19‑letni Michał Julian Skipor, 22‑letni Waldemar Szumiński, 59‑letni Julian Święcicki, 23‑letni Zygmunt Mieczysław Toczek, 21‑letni Wojciech Maciej Woźnicki, 27‑letni Janusz Wrzodak.

Do walk doszło jeszcze w kilku innych miejscach w mieście. Część atakujących komendę milicji przeniosła się pod Prokuraturę Wojewódzką i Wojewódzki Areszt Śledczy, tam również szukając członków domniemanego aresztowanego komitetu strajkowego. Pod Wojewódzkim Aresztem Śledczym zginął 23‑letni Zbigniew Semczyszyn. Aleksander Krystosiak wspominał: „Szedłem do domu po siódmej wieczorem. Walk już nie było. Palił się komitet partii i gmach WRZZ. Ten się raczej tlił. Ludzie pracy podpalili własne związki zawodowe”.

Podobnie jak w Trójmieście, w Szczecinie wprowadzono godzinę milicyjną od 18 do 6. Następnego dnia ludzie zbierali się od rana na pl. Żołnierza Polskiego w Szczecinie. Tłum zaatakował tam wozy pancerne kamieniami i butelkami z benzyną. Odpowiedziano ogniem. Do starć z wojskiem doszło też pod stocznią w godzinach rannych, gdzie zginęły dwie osoby: 16‑letni Stefan Stawicki oraz 22‑letni Eugeniusz Błażewicz. W kilku innych punktach miasta, gdzie robotnicy próbowali formować pochody i atakowali budynki instytucji państwowych kojarzonych z władzą, też użyto broni palnej. Tego dnia zatrzymano ogółem ponad 200 osób, w większości ludzi młodych lub bardzo młodych. W następnych dniach nadal dochodziło w mieście do potyczek z użyciem broni przez wojsko i milicję. W dniach 17–19 grudnia 1970 r. w Szczecinie zginęło 16 osób, w większości bardzo młodych. Rewolta grudniowa wchodziła w nowy rodział przekształcając się w całomiejski strajk okupacyjny, który objął ponad 100 zakładów pracy. Stworzono tzw. Ogólnomiejski Komitet Strajkowy, który przejął władzę w mieście. Powstała na kilka dni „republika szczecińska”.

Sebastian Ligarski