Turysta, który chodząc szlakami po czeskiej stronie Karkonoszy i zapragnie odbyć wędrówkę po polskiej stronie tych pięknych gór, może doznać szoku kulturowego, a również cywilizacyjnego. W oczy bije różnica przede wszystkim standardów infrastruktury turystycznej.
Baza turystyczna po polskiej stronie wydaje się dużo uboższa niż po czeskiej. Polskie Karkonosze mają ofertę przede wszystkim dla mało wymagającego turysty, raczej masowego. Czesi oferują wyższy standard za podobne pieniądze. Nieustannie inwestują. Ba, obecnie powstają tam całe nowe kompleksy turystyczne złożone z małych pensjonatów, głównie do obsługi zimowej, narciarskiej turystyki. Robią to także z myślą o turystach z Polski, którzy coraz częściej wybierają Czechy.
W połowie sierpnia wybrałem się do Szpindlerowego Młyna po drugiej stronie Przełęczy Karkonoskiej. W tym sudeckim miasteczku, czeskim odpowiedniku naszego Karpacza, a może i nawet Zakopanego (choć w tym przypadku skala jest sporo mniejsza), nie licząc jednego czy dwóch wyjątków są przede wszystkim małe hotele i pensjonaty. Przed wjazdem do miasta jest olbrzymi parking, w samym mieście parkowanie jest niewskazane. Wokół Szpindlerowego Młyna działa pięć wyciągów. Oferta gastronomiczna i noclegowa praktycznie na każdą kieszeń. Czysto, spokojnie i… co zaskakujące – mimo że sezon w pełni – nie ma tak charakterystycznego dla miejscowości po polskiej stronie zgiełku i „disneylandu”. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 31 sierpnia 2018 r.
Tekst i fot. Roman K. CIEPLIŃSKI