W ubiegły piątek po obu stronach zamkniętego przejścia granicznego Lubieszyn/Linken zebrali się manifestanci z Polski i Niemiec, w większości Polacy. Domagali się od władz w Warszawie wycofania obowiązku kwarantanny wobec transgranicznych pracowników medycznych. Z innych transgranicznych pracowników ten obowiązek niedawno zdjęto, realizując postulat zgłaszany podczas poprzednich protestów na granicach Polski z sąsiadami.
Manifestanci domagali się także otwarcia dla pracowników transgranicznych, uczniów i studentów przejść Lubieszyn/Linken, Gryfino/Mescherin, Rosówek/Rosow. Teraz muszą jeździć przez Kołbaskowo, co dla większości oznacza konieczność nadkładania drogi o kilkadziesiąt kilometrów.
W ubiegłym tygodniu jeden ze szczecińskich posłów powiedział, że protesty na granicy służą interesom niemieckim i mają charakter polityczny.
Mamy w Polsce wolność słowa i każdy może wypowiadać swoje opinie. Ale można też zwrócić uwagę, że protesty były także na granicy czesko-polskiej, a wcześniej – litewsko-polskiej. W czyim tam były interesie?
Autor tego felietonu już tak długo żyje na świecie, że koronawirus arbitralnie zesłał go do grupy szczególnego ryzyka, czytaj: szczególnej ochrony. Tym niemniej z racji wieku autor pamięta, że gdy w czasach, o których mawiają, że są słusznie minione, ludzie protestowali przeciwko decyzjom władzy, np. dotyczącym warunków pracy, władza orzekała, że działają w interesie niemieckim, a protest ma charakter polityczny, czyli podwójnie antypolski.
Korzystając z wolności słowa przypomnijmy, że protestującym w Lubieszynie/Linken chodziło o to, żeby medycy mogli dojeżdżać do pracy i wracać do domu, do rodzin. Jeśli to jest w interesie Niemiec, to co jest w interesie Polski?
Bogdan TWARDOCHLEB
Fot. Katarzyna Jackowska