Piątek, 19 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

„Połamane” sąsiedztwo

Data publikacji: 31 stycznia 2019 r. 11:15
Ostatnia aktualizacja: 31 stycznia 2019 r. 11:15
„Połamane” sąsiedztwo
 

Po raz pierwszy w polsko-niemieckich relacjach międzyrządowych mamy do czynienia z taką sytuacją: co innego polscy politycy mówią o naszym zachodnim sąsiedzie za granicą, a co innego w kraju, do własnego społeczeństwa. W ostatnim czasie nasiliły się różne oskarżenia pod adresem Berlina.

Mogło się nawet wydawać, że cykliczne międzyrządowe konsultacje, zaplanowane na jesień 2018 roku, zostaną wręcz odwołane. Tak się nie stało, lecz marny efekt spotkania jest kolejną oznaką załamania relacji między obu stolicami. Z wielkich wspólnych projektów sprzed lat pozostało niewiele i można mieć wrażenie, że sąsiedzi nie mają już sobie wzajemnie nic do zaoferowania. To zaskakujący finał ćwierćwiecza bardzo dobrych kontaktów i historycznego zbliżenia, jak jeszcze niedawno określano polsko-niemieckie relacje po 1989 r. Jak będzie wyglądać to „połamane” sąsiedztwo w przyszłości?

Jeszcze nie tak dawno

Określenie „połamane” sąsiedztwo może wydawać się przesadne. Czy na pewno? Warto więc konkretniej zapytać, co w dzisiejszym jego stanie wynika z czynników, które przerastają polskie możliwości oddziaływania, a co z naszych, jedno- lub dwustronnych działań? Przypomina się dawna karykatura Andrzeja Mleczki, na której Bóg, niczym złośliwy demiurg, umieszcza Polskę między Niemcami a Rosją, uważając to za niezły dowcip. Jednak dziś geopolityczne położenie Polski nie jest tym, czym było w poprzednich stuleciach, nawet jeśli część polityków tak uważa i zgodnie z tym chce kształtować politykę zagraniczną Polski.

Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że ten fatalizm w postrzeganiu położenia Polski został pokonany. Po przełomie politycznym ’89 Polska i Niemcy podpisały traktaty, które wyznaczyły dwustronne relacje na następne dziesięciolecia. Niemcy, co wciąż warto powtarzać, aktywnie wsparły polskie starania o wstąpienie do NATO i Unii Europejskiej. Oczywiście czyniły to także w interesie swoim, ale też polskim i europejskim. Dla relacji politycznych i gospodarczych, korzystnych dla Berlina, wiele z tych działań nie było przecież niezbędnych.

Swoistym laboratorium zmiany roli Polski miał być utworzony w 1991 roku Trójkąt Weimarski i zacieśnienie współpracy między Warszawą, Berlinem i Paryżem, czyli wręcz manifestacyjne przesunięcie Polski na zachód. Zintensyfikowały się kontakty między społeczeństwami, w czym wielką rolę animatora odegrały: Towarzystwa Polsko-Niemieckie, partnerstwa miast, współpraca młodzieżowa, wymiana kulturalna, naukowa itd. W kontaktach społecznych dobre sąsiedztwo trwa.

Zakotwiczenie w Europie?

Wstąpienie Polski do UE miało niemal na zawsze zabezpieczyć nasze zakotwiczenie w centrum demokratycznej, liberalnej, dostatniej Europy. Polska zaczęła się rozwijać we współpracy z państwami Unii, zacieśniać relacje z sąsiadami, zwłaszcza Niemcami.

Warszawa w pełni wykorzystała szansę. Szybko stała się ważnym graczem, mogła (współ-)decydować o przyszłości Starego Kontynentu i być pośrednikiem w rozwiązywaniu konfliktów. Rzecz jasna, nie wszystkie cele udało się osiągnąć, nie wszędzie głos Warszawy był decydujący, ale czy polityka jakiegokolwiek kraju spełnia wszystkie programy i plany?

Bilans był jednak dla nas pozytywny. Osiągnięcia Polski były możliwe dzięki spójnej polityce wewnętrznej i zagranicznej. Ważną rolę odgrywały też osobiste kontakty polskich polityków z zagranicznymi. Relacje polsko-niemieckie w sposób naturalny zeszły nieco na plan dalszy. Zastąpiły je częściowo relacje wielonarodowe, rozwijane w zmieniających się konstelacjach państw Unii Europejskiej. Niemniej jednak Berlin stale pozostawał ważnym punktem odniesienia i uczestnikiem różnych działań, w których uczestniczyła także Warszawa.

Szarża „dobrej zmiany”

Jednak po roku 2015 Warszawa zrezygnowała z roli elastycznego gracza, postrzeganego jako partner w europejskich inicjatywach. Nie stało się to wskutek dojmujących niepowodzeń, lecz decyzji nowego ośrodka władzy. To co dotąd było ważne i oceniane jako sukces, a co najmniej opłacalny interes, zaczęto przedstawiać jako rzecz mało korzystną, nawet porażkę, wręcz upokorzenie. Na przekór faktom zaczęto tworzyć alternatywne europejskie fantasmagorie (przykład to odkurzenie idei Międzymorza pod polskim przywództwem), posunięto się w różnych wypowiedziach oficjalnych do podważania dorobku wspólnoty europejskiej i kilkunastu lat polskiego w niej członkostwa.

Można było odnieść wrażenie, że politycy partii rządzącej nie skończyli kampanii wyborczej, w której puszczali oko do eurosceptycznego elektoratu, i produkują coraz śmielej paliwo polityczne z podważania wartości europejskiej integracji. Retoryka narodowa, wręcz nacjonalistyczna, okrasza niemal wszystkie oficjalne enuncjacje. Podkreślanie polskiej godności, nie dość honorowanej przez inne państwa, rozciągnięto z tematów historycznych na współczesność.

Hasła „odbudowy Polski w ruinie” czy „wstawania z kolan” towarzyszyły wszelkim działaniom Warszawy, przybierając nierzadko karykaturalne formy i niepotrzebnie narażając na szwank rzeczywisty prestiż państwa.

W kraju szturmem wzięto różne instytucje eksperckie, na nowo obsadzono rady fundacji przyznających środki na projekty polsko-niemieckie. Antyniemieckie pomruki i otwarte wystąpienia stały się wręcz modne, dowodząc nie tyle niezaspokojonego pragnienia godności i podmiotowości w relacjach z zachodnim sąsiadem, co głębokich kompleksów niższości u części polskiej sceny politycznej i w kręgach naukowych.

Propaganda medialna

Tym głębokim i – jak się wydaje – nieodwracalnym zmianom towarzyszyło nasilenie się powiązanej z nimi propagandy medialnej.

Szybko reaktywowano dawno pogrzebane, jak się łudziliśmy, demony przeszłości. Historia znów stała się instrumentem bieżącej polityki, czego dowodzi m.in. sprawa powojennych reparacji traktowana użytkowo, bez krzty przekonania, że ma sens poza bieżącą polityką. By dodatkowo wzmocnić działania państwa i przeciwdziałać rzekomym manipulacjom historycznym, znowelizowano ustawę o IPN, co wywołało uzasadniony sprzeciw Izraela czy USA.

Co rusz politycy obozu rządzącego dowodzą, że Niemcy to dla nich dogodny „chłopiec do bicia”. Przykładem są niedawne sugestie, ocierające się o poziom bzdur, że Berlin wywiera wpływ na polskie wybory samorządowe poprzez media należące do niepolskich właścicieli. Zaangażowanymi żołnierzami na tym propagandowym froncie są osoby znane od lat z antyniemieckich fobii i praktycznie niczego więcej. O tym, że najpoczytniejsza gazeta codzienna, popularny tygodnik opinii i chętnie oglądana telewizja nie należą do niemieckich właścicieli, już się milczy. Sposób traktowania Angeli Merkel przez niektórych polityków i publicystów dawno przekroczył granice trzeźwej krytyki.

Monolog w miejsce dialogu

Jeszcze nie tak dawno określaliśmy sąsiedztwo polsko-niemieckie jako dojrzałe, a minione lata wypełniały dziesiątki wspólnych projektów. Jednak już konsultacje międzyrządowe w 2016 roku pokazały, że w kontaktach między stolicami niewiele z tego zostało. Przypomnę, że Berlin i Warszawa postanowiły wówczas jedynie wesprzeć projekt podręcznika polsko-niemieckiego (realizowany od… 2006 roku) i zbudować szkołę dla syryjskich uchodźców. Podręcznik powstał, choć zmiana w polskiej oświacie budzi wątpliwość co do możliwości jego wykorzystania. A czy wspomniana szkoła dla dzieci tak bardzo jej potrzebujących powstała?

Ubiegłoroczne, piętnaste już konsultacje, które odbyły się 2 listopada, nomen omen w Dzień Zaduszny (albo inaczej: Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych), skończyły się niczym. Coś tam powiedziano, zrobiono zdjęcia. Jak mizerny musiał być efekt spotkania, przekonuje wpis na stronie internetowej premiera RP, który praktycznie zawiera tylko okrągłe ogólniki. Podczas rozmów nie podjęto żadnego ważnego dla obu państw problemu, który można by wspólnie realizować w następnych latach. Oświadczenie ministrów spraw zagranicznych wypadło także blado. W dyplomacji takie potraktowanie wspólnych spraw jest powodem do daleko idącego niepokoju o przyszłość obopólnych relacji.

Wygodne pozycje

Czy należy się dziwić temu wszystkiemu? Strona polska może się zasłaniać np. stanowiskiem Niemiec wobec Gazociągu Północnego, a strona niemiecka może sugerować, że „niepraworządna” Polska nie chce współpracy. W gruncie rzeczy dla obu stron taka sytuacja może być wygodna, bo nie zmusza do konkretnych działań i daje się wykorzystać w polityce wewnętrznej (przede wszystkim w Polsce).

Nie jest tajemnicą, że do już istniejących problemów bilateralnych (w części „wyimaginowanych”) dojdą szybko nowe. Niedawno powstał nowy parlamentarny zespół, który ma badać traktat polsko-niemiecki z 17 czerwca 1991 roku. W programie jego prac znalazła się sprawa nauki języka polskiego w Niemczech i Domu Polskiego w Bochum. Czy poprzez te dwie kwestie ma być widziany cały dorobek traktatów i generalnie polsko-niemieckie sąsiedztwo? Powołanie zespołu potraktowałbym być może jako chęć przygotowania się do 30. rocznicy podpisania traktatu, lecz jego skład pokazuje, że nie o to tu chodzi.

Nasza odpowiedzialność

Przykład zespołów ds. reparacji i ds. traktatu, powołanych przez polski parlament, jest znamienny. Jak wytłumaczyć brak w nich polityków opozycji? Czy relacje polsko-niemieckie nie są już dla nich ważne? Czy zadowala ich pozycja zewnętrznego krytyka, który czasem wypowie się do telewizyjnej kamery? A może dalej wolą się przyglądać, jak dewastowane są wysiłki tysięcy ludzi, by poprawić relacje z naszym zachodnim sąsiadem? Może mają nadzieję, że to dodatkowo kompromituje obecne władze RP?

Jest to pytanie także do mojego środowiska: czy nie za szybko pogodziliśmy się z rozwinięciem jednostronnie antyniemieckiej inicjatywy „dobrej zmiany”?

Wspomniany na początku tego artykuły karykaturzysta pokazał fatalizm polskiego położenia geopolitycznego między dwoma potężnymi i niechętnymi nam, a często także wrogimi państwami. Jednak obecnie – powtórzymy – za Odrą nie mamy wroga. Nie znaczy to jednak, że jest tam powolny nam partner, na zawsze przygnieciony bagażem „historycznych win”.

Gdy obserwuje się politykę Warszawy, można odnieść wrażenie, że chyba tego by chciała (my byśmy chcieli?), bo wtedy polityka zagraniczna byłaby łatwiejsza, przynajmniej pozornie, i zaspokajałaby pragnienie bycia (we własnych oczach) kimś lepszym i szlachetniejszym.

* * *

Współczesne relacje polsko-niemieckie dopiero teraz zdają prawdziwy egzamin. Czy są więc dojrzałe, czy już „połamane”, zanim osiągnęły dojrzałość? Test nie polega jednak tylko na tym, że to my sprawdzamy (cierpliwość) Niemców albo że testowana jest tylko nasza zdolność prowadzenia polityki zagranicznej.

I jeszcze jedno: trudno zdawać egzamin, gdy nie wie się, jaki jest tego cel i co ma nastąpić po egzaminie. Na deszcz pieniędzy z reparacji liczyć bowiem nie ma co…

Tekst i fot. Krzysztof RUCHNIEWICZ

Historyk, profesor, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego

Na zdjęciu: Puste miejsce w centrum Berlina, przy reprezentacyjnej alei Unter den Linden, gdzie stał budynek ambasady RP. W 1999 r. ambasadę przeniesiono do siedziby tymczasowej, odległej od centrum, gdzie jest do dziś. Warszawa wielokrotnie zapowiadała budowę nowego gmachu, kolejne rządy podawały kolejne daty jego otwarcia: 2001, 2012, 2016, 2019 rok… Aleją Unter den Linden codziennie przechodzą tysiące ludzi.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA