Na jednej ze szczecińskich ulic pluszowy goryl, szympans lub orangutan (wg uznania) zwisa z paki lub usiłuje się na nią wdrapać. Pasażer na gapę, który chce się dostać do Skandynawii? Tak czy inaczej – dowcipne. Tylko że może rozproszyć uwagę kierowcy jadącego za ciężarówką.
Czasy, gdy za tylną szybą auta kiwał głową piesek-maskotka, dawno – jak widać – minęły. Ale nawet ten wiszący małpiszon to mały pikuś w porównaniu z innymi „dekoncentratorami”, które czyhają w Szczecinie.
Przede wszystkim w grodzie Gryfa mamy zalew wszelkiego rodzaju przydrożnych tablic reklamowych, na tle których giną znaki drogowe. Do tego trzeba dorzucić banery reklamowe na płotach i murach. Rozpraszać może też niejasny lub mylący znak drogowy, nieczytelna elektroniczna tablica systemu kierowania ruchem.
Rzeczy, które mogą rozproszyć kierowcę, może być o wiele więcej. To np. radio, nawigacja satelitarna, telefon komórkowy, płaczące dziecko, teściowa czy… pusty żołądek. W czasie wyborów jednej z polityczek przeszkadzał też baner „Kocham Szczecin”, który ustawił komitet wyborczy polityka z opcji przeciwnej.
A że reklama dźwignią wielu branż, należy się dziwić, że po mieście nie jeżdżą jeszcze dostawczaki w kształcie choćby futrzaków podobnych do furgonetki-psa z filmu „Głupi i głupszy”.
(kl)
Fot. Robert Stachnik