Ze szczecinianinem Dariuszem, uczestnikiem 5. edycji „Sanatorium miłości”, rozmawia Magdalena KLYTA
– W programie „Sanatorium miłości” możemy usłyszeć, że występują w nim seniorzy. Czuje się pan seniorem?
– Na pewno nie czuję się seniorem. Na szczęście, odpukać, na nic nie choruję, żadnych tabletek nie biorę, czuję się tak naprawdę na 40 lat, a nie na 61. Cały czas czuję się młodo.
– Przyszedł pan do programu szukać miłości jako rozwodnik, z żoną spędził pan 24 lata. Jak się poznaliście?
– Dokładnie 26 lat, bo jeszcze 2 lata byliśmy razem przed ślubem. Moja żona to była miłość mojego życia. To było zakochanie się od pierwszego wejrzenia jak ją zobaczyłem, naprawdę. Spotkaliśmy się w klubie „Tango” w Szczecinie. Tam na zmianę była dyskoteka i dancing. Poszliśmy z kolegą na balety, a ona była z koleżanką. Wypatrzyłem ją, kupiłem jej róże, tam facet z różami zawsze chodzi. Ona była wtedy w bardzo nieszczęśliwym małżeństwie, nie mieli dzieci. Tak się zakochałem w niej, że załatwiłem rozwód w miesiąc. Żeby nie było, nie rozbijałem żadnego małżeństwa, ona nie była szczęśliwa i sama chciała odejść.
– Liczą się dla pana takie romantyczne gesty jak kwiaty, śniadanie czy woda jak w przypadku Anity?
– Na początku przynosiłem Anicie śniadanie, ale ona mi powiedziała, że nie je śniadań. Mówiła, że pije rano przegotowaną wodę z cytryną, może jakiś owoc do tego. Ale tak, jestem trochę romantykiem. Oczywiście kwiaty to u mnie podstawa, żeby kupić bez okazji. Jeżeli się kogoś kocha, człowiek przechodzi obok kwiaciarni, to wiadomo. Ja kupuję przeważnie nie róże, a frezje. Kojarzą mi się z taką mimozą, są delikatne, ładnie pachną i kobiety faktycznie lubią frezje, nawet bardziej niż róże. Już nie mówię nawet o jakichś tam goździkach czy tulipanach. Ale tak, troszeczkę jestem romantykiem.
– Czy po tym jak rodzina i bliscy zobaczyli pana w programie, ktoś zareagował, komentował pana udział?
– Tylko syn wiedział, że uczestniczę. Nikt z rodziny jakoś szczególnie nie zareagował. Oprócz komentarzy na Facebooku oglądających, ale ja i tak jestem mało hejtowany.
– Najwięcej w sieci pisze się o pana słowach dotyczących seksu, niektórzy próbują zdiagnozować panu seksoholizm. Jak skomentowałby pan te wpisy?
– Na pewno nie jestem seksoholikiem, bo jest to choroba, którą trzeba leczyć. Nie jestem też uzależniony od seksu. Ja po prostu lubię seks. A niektórzy nie lubią, jak wynika z ich komentarzy.
– W jednym z odcinków Anita nie chciała jednak spędzić z panem nocy w pokoju, mówiąc, że się pana boi.
– Ja po tym z nią rozmawiałem, dlaczego tak powiedziała. Odparła, że sobie ze mną by nie dała rady, a ja zapytałem, czemu w takim razie Krzyśka wybrała. „Bo z nim bym sobie poradziła”.
– Mówił pan w programie, że ukochaną kobietą by się pan zaopiekował.
– Mam taki charakter bardzo opiekuńczy, nie jestem dominantem, nawet w łóżku wolę oddać inicjatywę kobiecie, bo wtedy wiem, co ona lubi, czego chce, nie wymuszam niczego. Poddaję się kobiecie, temu co ona lubi, ja przystaję na to. Najpierw kobieta powinna być zadowolona.
– Kolejnym stwierdzeniem, które odbiło się echem w internecie, było wspomnienie o przywiązywaniu do ramy łóżka. Spodziewałby się pan, że będzie to tak komentowane?
– Rzuciłem to mimochodem, bo od razu mi się skojarzyło, są takie kobiety, które lubią być wiązane. Miałem w życiu różne partnerki, które proponowały mi takie rzeczy, że ja bym nigdy nawet nie pomyślał, że kobieta może chcieć czegoś takiego.
– Pan jako jeden z nielicznych uczestników nie jest jeszcze emerytem. Na co dzień pracuje pan w Norwegii jako kierowca autobusu. Czy planuje pan zostać na północy?
– Nie, absolutnie nie planuję tam zostać. Z racji mojego zawodu, kierowcy autobusów, emerytura przysługuje mi już w wieku 62 lat, w maju skończę ten wiek i będę mógł iść na emeryturę. Jednak patrząc ze strony ekonomicznej, wolałbym przepracować do wieku 65 lat, bo wtedy ta emerytura będzie nieco wyższa. Ale jeżeli moja partnerka zdecyduje, że chciałaby, żebym zjechał już w tym roku, to wrócę na stałe. Jeżeli stwierdzi, że będzie fajnie jeszcze 3 lata popracować, to tak będzie. Ja też co 5 tygodni wracam na 2 tygodnie do Polski, więc to jest fajny układ, a człowiek też będzie bardziej tęsknił.
– Ogłosił pan niedawno w mediach społecznościowych, że jest w związku. Nie możemy zdradzić, kim jest pana wybranka, zapytam więc, czy to ta jedyna, której pan szukał?
– Myślę, że tak. To było takie zrządzenie losu, przeznaczenie. Wierzę w przeznaczenie. Nie jestem wierzący, jestem ateistą, ale w przeznaczenie wierzę. Tak musiało być i tak było.
– Każdy z uczestników opisywał cechy swojej idealnej partnerki, czy ona jest taka, jak pan opisywał?
– Jest wykształcona, elegancka, mało tego, na tyle ładna, że nie robi makijażu, maluje usta tylko. I lubię jak marszczy twarz, ładnie wtedy wygląda.
– Czy ta kolejna miłość czymś się pana zdaniem różni od poprzednich, tej młodzieńczej i pierwszej dorosłej?
– Myślę, że miłość jako miłość ma swoje jedno oblicze w każdym wieku. Miłość to są dwie osoby, które będąc razem, wspierają się, są lojalne, szczere wobec siebie, czułe. Ja na przykład bardzo lubię, jak kobieta do mnie podejdzie, przytuli, pocałuje, tak spontanicznie. Cały czas bym się mógł przytulać i całować, w tej mojej wybranej kobiecie ja to widzę, tę czułość.
– Opowiada pan o swoje bardzo delikatnej i czułej naturze. Jest pan bardziej typem takiego misia czy macho?
– Poza związkiem jestem typem macho, zdobywcy, zwycięzcy. Dążę do swoich celów. Oczywiście nie po trupach. W związku natomiast jestem czuły, misiu. Ja jestem spod znaku Bliźniąt, czyli jest nas dwóch – jest ten misiu i ten macho.
– W programie wspominał pan swoją niełatwą historię życiową. Ma pan syna, czy w związku tym, że sam pan wychowywał się bez ojca, chciał pan uczestniczyć w życiu syna?
– Do czasu wyjazdu do Norwegii na pewno. Ja w życiu właśnie przez to, że nie miałem ojca, musiałem na wszystko zapracować sobie sam. Z mlekiem matki wyssałem taką umiejętność radzenia sobie, handlu, biznesu i powiedziałem sobie, że mojemu synowi nie będzie niczego brakować. Oczywiście nie chodzi o kaprysy, tylko żeby miał wszystko to, co potrzebne. Do Norwegii wyjechałem z powodów ekonomicznych. W Szczecinie byłem przez 9 lat przedstawicielem handlowym w firmie olejowej, pracowałem jako taksówkarz 15 lat. Potem przeczytaliśmy z żoną, że jest nabór kierowców i zdecydowaliśmy, że wyjadę. Syn miał wtedy 11 lat. Wtedy i ja przyjeżdżałem do Polski, i syn z żoną do mnie przyjeżdżali. Zanim poznałem żonę, byłem jeszcze 2,5 roku w Szwecji w fabryce. Montowaliśmy tam przedłużacze, kable, więc to mi też pomogło z językiem, bo jednak szwedzki i norweski są podobne.
– Nie chciał pan zostać w Norwegii?
– Nie, Norwegia jest dla mnie zimnym krajem, ja lubię ciepło. Tak się zastanawiam też zależnie od partnerki, czy nie przenieść się, tak jak Iwona, na emeryturę do Hiszpanii. Cały czas się nad tym zastanawiałem, nawet jak byliśmy jeszcze z żoną. Norwegowie to dla mnie taki smutny naród, tylko praca, dom, a w weekend puby są zawalone, odstresowują się, upijają. Wożę ich, to widzę, często nam usypiają w autobusach. Norwedzy to są ukryci alkoholicy. W całej Norwegii jest tyle Vinmonopolet [alkohole w Norwegii sprzedawane są tylko w specjalnych sklepach, otwartych zazwyczaj do 18.00 – red.], że może Szczecin ma więcej monopolowych niż cała Norwegia. Weekend przychodzi to oni z pełnymi siatami alkoholu wychodzą.
– Wspominał pan, że była żona zupełnie nagle wniosła pozew o rozwód. Czy myśli pan, że ta rozłąka była powodem?
– Moja żona rozeszła się ze mną dla celebrycji. Ona dostała propozycję udziału w programie w innej stacji. Kupiliśmy apartament w Kołobrzegu, żona tam jeździła, przygotowywała go pod wynajem dla letników i tam też spotkała menedżerkę programu, która zaproponowała jej udział. Wymogiem było, żeby była singielką. O niczym nie wiedziałem. 8 marca wysłałem SMS-em życzenia, ona mi podziękowała, napisała, jak bardzo mnie kocha, a 25 marca już złożyła papiery rozwodowe. I faktycznie wzięła udział w tym programie. Jednak po kilku odcinkach odpadła. Zgłosiłem produkcji, że ona jest jeszcze w świetle prawa mężatką.
– Zgłosił się pan do „Sanatorium miłości” na przekór byłej żonie?
– Nie, ona mnie zainspirowała, w złości pisząc mi, że teraz to już mi tylko zostało „Sanatorium miłości”. Pomyślałam, że przecież ja już jestem wolny, po rozwodzie i mogę uczestniczyć w tym programie. Złożyłem wniosek przez internet i się dostałem.
– I tak oto dzięki byłej żonie przeżył pan masę atrakcji. Które konkurencje najbardziej się panu podobały?
– Wszystkie konkurencje, które nam zaproponowali, były najfajniejsze. Wszystkie, może pomijając ten lot, były przeznaczone dla młodych ludzi, wręcz nastolatków. Oni chcieli w nas obudzić dzieci. Mieliśmy różne konkurencje z naszej przeszłości, takie, jakich zażywaliśmy za dziecka i oni nam przypomnieli te czasy.
– Fajnie jest obudzić w sobie dziecko?
– Fajnie, kurcze, zabawa po pachy. Teraz w odcinku zaganialiśmy gęsi z zagrody do zagrody, musieliśmy fajerkę toczyć. Kiedyś to się koło toczyło od roweru bez opony, samą tę felgę, oni to zmniejszyli i zrobili nam fajerki od pieca. Na desce też pływaliśmy.
– Dużo tych konkurencji wiąże się z dzieciństwem na wsi, miał pan okazję takiego zaznać?
– Pochodzę z Kłodzka, ale często z babcią jeździłem do moich ciotek na wieś. Ja przecież złamałem dyszel wujkowi. Dał mi powozić końmi, a ja nie umiałem, gwałtownie pociągnąłem za lejce, konie skręciły i się złamał.
– Teraz, gdyby pan wybierał, to wybrałby miasto czy wieś?
– Na pewno tak jak Iwona – nad morzem. Nieważne czy wieś, czy miasto, byle blisko morza. I ciepło przede wszystkim.
– Wracając do dzieciństwa i młodości, nie była ona w pana przypadku kolorowa, bo spotkała pana straszna tragedia – śmierć samobójcza brata. Jak pan zareagował, czy czuł pan się winny, że nie udało się go powstrzymać?
– W pierwszej chwili tak, ale to była wina spowodowana tym, że ja wyjechałem w interesach z domu, bo my od pełnoletności mieszkaliśmy razem z bratem, matka z ojczymem osobno. Gdybym nie wyjechał, to na pewno by do tego nie doszło, gdybym tam był, to bym ich pogodził albo im przetłumaczył. W życiu ciężko było potem. Razem dawaliśmy sobie wspaniale radę, dla mnie to było dziwne, że on coś takiego w ogóle zrobił. To była pierwsza taka sytuacja w moim życiu, a druga z żoną, że ona nagle, ciach, rozwód po 24 latach.
– Trudno było się oswoić z tą samotnością? Wielu uczestników programu podkreśla, że dlatego właśnie się zgłosili, że po śmierci bliskich czy odejściu żony nie radzą sobie z tą samotnością.
– Ja już się po rozwodzie oswoiłem, że jestem sam i rzuciłem się w wir szukania drugiej połówki. Nie lubię być sam, potrzebuję przyjść, porozmawiać, przytulić się, pocałować. Samemu to nie jest fajnie, jesteśmy gatunkiem stadnym i chciałoby się być z kimś.
– Ale jednak nie szukał pan desperacko?
– Powiedziałem: nic na siłę, jeśli ma to przyjść samo, to przyjdzie. Będzie ta osoba, którą człowiek będzie kochał i będzie kochany, odwzajemnione to wszystko.
– Czy tym dla pana jest miłość?
– Tak, co za tym potem idzie, wspieranie się, zaufanie, lojalność, szczerość, jeśli to wszystko mamy, to myślę, że wtedy możemy to nazwać miłością.
– Mogę panu tylko pogratulować znalezienia tej miłości. Bardzo dziękuję za rozmowę. ©℗