We Włoszech pojawiły się apele o to, by nie drukować książek telefonicznych prywatnych abonentów lub znacznie ograniczyć ich nakład, bo rzadko kto z nich korzysta, a liczba telefonów stacjonarnych maleje. Podkreśla się, że to marnotrawstwo papieru i pieniędzy.
Jak zawsze na początku roku w całym kraju roznoszone są tysiące bezpłatnych opasłych tomów. Leżą czasem tygodniami przed budynkami mieszkalnymi i na klatkach schodowych. Coraz mniej ludzi zabiera je do domu, bo – jak mówią – nie są im potrzebne. Dlatego nowe książki, pachnące jeszcze farbą drukarską, trafiają na makulaturę i na przemiał.
Jak zauważają media, mimo, że księgi te przestają się przydawać, a prywatne telefony stacjonarne przegrywają z komórkowymi, spisy telefonów są drukowane i rozwożone do wszystkich domów tak, jak w czasach swej świetności. Trudno to zrozumieć – zauważają gazety – zwracając uwagę na paradoks, jakim jest to, że dystrybucja ważących kilka kilogramów tomów nie zmniejszyła się mimo rosnącej popularności ich wersji w formie aplikacji na smartfony.
Z każdym rokiem marnotrawstwo to staje się coraz bardziej oczywiste. Tylko pozornie publikacje te są bezpłatne. W istocie płaci za nie każdy, kto ma w domu stacjonarny telefon. Do rachunku dopisywana jest kwota około 3 euro rocznie. Jak obliczyła agencja prasowa ADNKronos oznacza to, że za usługę, z której prawie nikt nie korzysta, Włosi płacą co roku około 40 milionów euro. (pap)