Upadłem. Nie wiem, co się ze mną działo przez jakieś 2-3 sekundy. Gdy otworzyłem oczy, to wraz ze światłem dotarł do mnie ból głowy. Podczas upadku wyrżnąłem głową w mebel. Bolało i byłem oszołomiony…
Potem przyjechało pogotowie.
– Czy pan nas słyszy? – kiwnąłem głową, że tak, że słyszę i widzę.
– A jak głowa? Cała? – kiwnąłem głową, że tak, że cała.
– Zmierzymy teraz panu ciśnienie.
Domowy ciśnieniomierz poszedł w ruch. Ale chyba był zepsuty, bo nic nie wykazał. Dopiero na specjalistycznym sprzęcie pokazały się cyferki. Ciśnienie spadło do 60/33.
– Musimy pana zabrać do szpitala. Trzeba sprawdzić, czy podczas upadku nie uszkodził pan głowy.
Dwóch ratowników medycznych znosiło mnie do czekającej pod domem karetki. W oknach zaciekawieni sąsiedzi. Jadąc do szpitala, powtarzałem wierszyk z dzieciństwa: „Beksa lala, pojechała do szpitala. A w szpitalu powiedzieli, że takiej beksy nie widzieli!”.
Około godziny 11 zajechaliśmy na SOR. Potem szybko tomograf i decyzja, że zostaję w szpitalu.
(...)
Rano Tadzio, stary wilk morski, miał pobieraną krew do analizy. Pielęgniarka zostawiła na jego łóżku środek do odkażania. Żartujemy, że chyba specjalnie zostawiła go dla nas, abyśmy mieli czym świętować tydzień mojego pobytu. Po jakimś kwadransie wróciła na salę. Zapytała, czy nie zostawiła u nas butelki ze Skinseptem? Cóż, musieliśmy odwołać imprezę… ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 14 grudnia 2018 r.
Tekst i fot. Krzysztof ŻURAWSKI