Wyobraźmy sobie taki świat. Nie, wyobraźmy sobie taki kraj, albo jeszcze lepiej: Szczecin. W którym wszyscy jesteśmy tym, z czym kojarzymy się Polsce, albo jeszcze dokładniej: czym jawimy się sami sobie. Szczecińskimi paprykarzami! A jawimy się nimi - nieważne, czy serio, czy tylko żartem - przyjmując szczeciński paprykarz, kultowy produkt regionalny o tradycji sięgającej PRL, za swój kulturowy identyfikator, swoiste godło. Znak lokalnej tożsamości.
Twórcy Paprykarza szczecińskiego w Teatrze Współczesnym - autor tekstu Michał Kmiecik i reżyser Marcin Liber - od takiej zdają się wychodzić diagnozy, by przejść w opowieść pojemniejszą, dotyczącą wspólnoty i tożsamości w ogóle.
Ludzie-paprykarze powołani przez nich do życia na scenie stają się przez to symbolem zbiorowości jako takiej; poszukującej - z jednej strony - tego, co ją scala i broni przed światem zewnętrznym, ale z drugiej - unikającej wszelkich poszukiwań, ksenofobicznej, zamkniętej na ten świat, niby puszki, w które ubrane są ich postaci. A puszki to, co się zowie, duże i okrągłe, wystają z nich jedynie głowy i kończyny.
„Zapakowani" w nie aktorzy, już przez samą konstrukcję takiego kostiumu (raczej niezbyt wygodnego), jawią się jako zunifikowane byty. Są tacy sami, i chcą być tacy sami, choć w ich sercach - za sprawą różnych wydarzeń - pojawiają się też marzenia o innym świecie, ale i lęki przed
...