Szczecin miał i chyba wciąż ma pecha. Najpierw alianckie naloty zrównały z ziemią nadodrzański przemysł i kilka kwartałów kamienic. To co zostało w śródmieściu - eklektyczne elewacje - przez dekady marniało. Gdy w latach 90. ubiegłego wieku jeden z emigrantów sprzed stanu wojennego przyjechał do rodzinnego miasta i popatrzył na kolorowe reklamy na obłupanych brudnych fasadach, rzucił krótko: lukrowana bieda.
I choć od tamtego czasu szczecinianie żyją lepiej, miasto nie potrafi sobie poradzić z tym, co dzieje się na starych i nowszych budynkach w centrum, a także na peryferiach. „Lukier" rozrósł się bowiem do niebywałych rozmiarów, niczym grzyb. Mowa o reklamowym chaosie.
Choć pstrokacizna oplotła całe miasto, to jest kilka miejsc, w których atakuje oczy z niebywałą wręcz arogancją. To np. ulica Krzywoustego z punktem kulminacyjnym na placu Kościuszki, to także rejon placu Rodła. Te dwa miejsca mogłyby służyć za negatywny przykład tego, jak nie powinno wyglądać miasto. Wielkie płyty z promocją „mydła i powidła": mieszkań na sprzedaż, wynajmu dźwigów samojezdnych, ciuchów, itp. Do
...