O marynarskim biznesie - nie używam słowa przemyt, gdyż moi rozmówcy wyraźnie twierdzili, że o żadnym przemycie nie może być mowy - było to co najwyżej uzupełnianie rynkowych niedostatków, od lat krążą legendy. Mówi się, że z nielegalnego procederu można było dorobić się willi w dobrej dzielnicy Szczecina, jeśli nie z basenem, to na pewno z ogródkiem i dobrym samochodem zaparkowanym w garażu.
Legendy o złotych monetach przemycanych w skarpetkach i wszywanych do nogawek spodni zwitkach dolarów wciąż budzą ciekawość, czasem niedowierzanie, a często po prostu zwyczajną zazdrość.
W czasach PRL zawód marynarza wiązał się nie tylko z możliwością zwiedzania świata i zakupu dóbr niedostępnych w socjalistycznej rzeczywistości, dla wielu był także okazją do prowadzenia intratnego marynarskiego biznesu. Zakres tego procederu, a przede wszystkim jego opłacalność, zmieniały się wraz z sytuacją gospodarczą w naszym kraju. Marynarskim szmuglem rządziły niepisane wprawdzie, ale twarde i jak najbardziej realne prawa ekonomii. Najprościej rzecz ujmując, im mniej było towarów na
...