Rozkwitające w lesie zawilce mówią do pani Oli: „Pora siać len". Nawet jeśli jeszcze przymrozi lub sypnie śniegiem, będą zbiory, o czym ona wie najlepiej, bo od dawna sama sieje, zbiera, przetwarza, tka i nosi na sobie. Mało tego, delikatną tkaninę potrafi też wyczarować ze zwyczajnej pokrzywy, chmielu, a kto słyszał o suknie z sosnowych igieł? Jeśli ktoś nie wierzy, niech jedzie do Żerdna.
Aleksandra Olszewska nie tylko sama uprawia rośliny i przetwarza je ręcznie, ale jest chyba jedyną prządką z zawodu. I oczywiście z pasji, nieustającej, jak podkreśla, bo od niej wszystko się zaczęło, od najmłodszych lat, gdy siadała na kolanach babci albo stała obok patrząc z przejęciem, jak kręci się kołowrotek i przędzie nić. Nauczycielka była doskonała, a uczennica bardzo zdolna; gdy pierwszy raz usiadła przy własnym kołowrotku, wiedziała, co ma robić. Przyszedł potem czas na własne poletko lnu i na zarażanie innych swoją pasją tworzenia z roślin cudnych rzeczy tak, jak drzewiej bywało.
- Dbam o to, by zawód prządki nie był jedynie „ginącym zawodem", a stał się ciekawą formą
...