Na zachód od Szczecina, 2 kilometry od Kołbaskowa, leży nieduża wioska, Smolęcin. Przy głównej ulicy zachowały się przedwojenne domy i budynki gospodarcze, w centrum stoi remiza strażacka z dumnie wyprostowaną, ceglaną wieżą. Obok, porośnięte bluszczem, ruiny średniowiecznego kościoła, skłaniają do zadumy nad upływem czasu, i pomnik, ufundowany 100 lat temu przez niemiecką społeczność na pamiątkę współbratymców, którzy oddali życie na frontach I wojny światowej, obecnie, z wymienioną tablicą, przywraca cześć bohaterom poległym za wolność Polski. Cisza, spokój. Pusto na placu zabaw; na ławce, przy udekorowanej kwiatami kapliczce, nikt nie zasiada. Brukowane i żwirowe drogi odchodzące w kierunku pól, prowadzą do komfortowych rezydencji, ukrytych za płotami i gęstą zielenią. Łąki, wyrastające na niezabudowanych jeszcze działkach, zachwycają czerwienią maków i błękitem chabrów. Na horyzoncie widnieje miasto - niczym obraz bez fonii, bo do wsi nie docierają z daleka obce dźwięki, słychać jedynie brzęczenie owadów. Lipcowa sielanka. A jak było dawniej?
Rodzina Mazurów miała niewielkie gospodarstwo w Krzemienicy, w okolicach Mielca: trochę ziemi, kilka sztuk zwierząt hodowlanych, drewniany dom, a w nim gromadkę dzieci. Ojciec, Jan, po śmierci pierwszej żony ożenił się powtórnie. Do czwórki starszego potomstwa wkrótce dołączyła kolejna czwórka młodszych, a pośród nich Krystyna, urodzona w 1937 roku. Podczas pacyfikacji wsi w czerwcu 1943 roku domostwo zostało podpalone przez Niemców. Matka zdążyła wypchnąć młodsze dzieci przez boczne okienko, żeby schroniły się u sąsiadów. Szczęśliwie, wszystkim członkom rodziny udało się uratować. Do końca wojny mieszkali w budynku gospodarczym, który ogrzewali prowizoryczną kozą.
Po wyzwoleniu starsze rodzeństwo pracowało na roli oraz w pobliskich Państwowych Zakładach Lotniczych, które zostały zwrócone Polakom w 1945 r. Krystyna, po ukończeniu liceum w Mielcu znalazła zatrudnienie we wsi, w ogólnobranżowym sklepie, położonym naprzeciwko szkoły. Czasami odwiedzał ją dawny nauczyciel i „kawkowali” wspólnie. „Krysia, mam dla ciebie narzeczonego”, powiedział kiedyś, a niedługo potem przyprowadził przystojnego, ciemnowłosego bratanka, Bronisława Janasa. Starszy o 8 lat młodzieniec mieszkał pod Szczecinem, codziennie dojeżdżał do miasta, do warsztatów PKS-u, gdzie był mechanikiem. Czasami odwiedzał rodzinę na Podkarpaciu. Podczas pierwszej wizyty w sklepie odprowadzili dwudziestoletnią sprzedawczynię do domu wspólnie w wujkiem, później Bronek już sam zaglądał do Krysi. Rozmawiali, żartowali, a po skończonym handlu szli na spacer. Jeszcze tak kilka razy kawaler przyjeżdżał do Krzemienicy i młodzi zdecydowali o ślubie. „Przystojny był, rodzina też w porządku, po co było dłużej się zastanawiać?”, tłumaczy decyzję o małżeństwie pani Krystyna. Pobrali się w 1958 roku, w pięknym, drewnianym kościele w pobliskich Gawłuszowicach i już oficjalnie, jako państwo Janasowie przybyli do Smolęcina.
...
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Kim jesteśmy”, realizowanego przez Stowarzyszenie „Historie Lokalne”.
Zadanie publiczne jest współfinansowane ze środków budżetu Powiatu Polickiego na 2025 rok