Z Krzysztofem PIOTROWSKIM, prezesem holdingu stoczniowego, rozmawia Wojciech SOBECKI
- Czy jako - nazwijmy to - „niepokorny pracownik" był Pan przedmiotem zainteresowania służb?
- Odpowiem na to pytanie, przytaczając okoliczności pewnego zdarzenia. Kiedy załatwiałem formalności związane z odejściem ze stoczni, zbierałem podpisy i pieczątki na tzw. karcie obiegowej. Kiedy wszedłem do znajdującego się na trzecim piętrze budynku dyrekcji Działu Wojskowego, i jeszcze nie zdążyłem powiedzieć, z jaką sprawą przychodzę, jeden z pracowników dość sarkastycznym tonem odezwał się do mnie takimi słowami: „to bardzo źle, że młodzi, zdolni inżynierowie odchodzą ze stoczni po dziesięciu latach pracy". To pokazuje, że panowie z Działu Wojskowego już wiedzieli, że odchodzę, chociaż nie zdążyłem jeszcze ich o tym poinformować. Najpierw robiono wszystko, żeby się mnie pozbyć, a później niby żałowano, że odchodzę.
- Czy wówczas myślał Pan, że przygoda ze stocznią kończy się na zawsze?
- Byłem przekonany, że na zawsze rozstaję się ze stocznią i rozpoczynam karierę akademicką. Byłem pewien, że
...